Modlitwa jest działaniem,które odpowiada godności umysłu albo jest wprost jego najwyższą i najczystszą aktywnością. (Ewagriusz z Pontu, De oratione, 84)
Jeżeli istnieje Bóg, nie można się nie modlić. Być może nie każdy uświadamia sobie ostrość, jaskrawość tego stwierdzenia. Wśród konsekwencji takiego postawienia sprawy jest przecież i ta: to, w jakiego Boga wierzymy, głosimy naszym życiem, naszym zaangażowaniem w — jak to mawiali Ojcowie — dzieło modlitwy. Modlimy się tak, jak wierzymy i, w myśl starożytnej zasady lex orandi — lex credendi, wiarę artykułujemy według treści naszych modlitw.
Trzymając się z dala od taniego moralizatorstwa spróbujmy spojrzeć na nasze życie, na nasze postawy, decyzje, wartości; gdy ujmiemy siebie samych z całą naszą historią jako całość, jaki ogląd otrzymamy? Co stanowi żywotną siłę naszego funkcjonowania? Dobrze jest dla wyznawcy Chrystusa odpowiedzieć w tym miejscu: „modlitwa”. Bo oddać się modlitwie to znaczy oddać się samemu Bogu; to spędzić życie w Jego Obecności i, zgodnie ze słowami Klemensa Aleksandryjskiego, prowadzić z Nim przesyconą miłością rozmowę, homilía; obcować z Nim. Niejednokrotnie przecież mamy przeczucie, że Bóg jest — że istnieje; wśród ludzi zagadniętych na ulicy o tego typu kwestie wciąż znalazłoby się sporo osób gotowych (mniej lub bardziej entuzjastycznie) wypowiedzieć stwierdzenie: „Wierzę w Boga”. Gdyby w ramach takiej sondy sformułować kolejne pytanie: „Czy modlisz się?” (i zadać je bezpośrednio po pierwszym!), co byśmy usłyszeli?
Obie te kwestie są ze sobą ściśle, logicznie powiązane. Dziwna jest wiara, którą się deklaruje wraz z konstatacją, iż na modlitwę „brakuje czasu”. Mierzymy się dziś z przekonaniem, że można być przeświadczonym o obecności Absolutu, lecz niekoniecznie trzeba go kontemplować; Bóg może mieścić się w naszym światopoglądzie, Jego istnienie łatwo tłumaczy niektóre zjawiska, perspektywa życia po śmierci oswaja ludzkie lęki, tymczasem wejście z Nim w relację nierzadko znajduje się poza listą naszych priorytetów. Z upodobaniem postrzegamy siebie samych jako uczniów w „szkole życia”, borykających się z twardą rzeczywistością, zaprawionych w walce o byt materialny. Z zachowaniem szacunku dla ludzkiego trudu w tej sferze, zastanówmy się jednak, czy to jest najlepsze, czemu możemy się oddać.
Modlitwa jest najwyższą aktywnością umysłu — komunikuje nam Ewagriusz. Nawet jeżeli nie od razu zgodzimy się z pontyjskim „filozofem pustyni”, wypada przyznać, iż w istocie każdy z nas umysłem (noȗs) został obdarzony.
W rozumieniu Ewagriusza to właśnie dzięki niemu każdy z nas jest gnóseos dektikón — podatny na poznanie Boga; to ślad naszego podobieństwa do Stwórcy. Stąd właśnie pochodzi najwyższa godność dzieła modlitwy. Dla Ewagriusza i całych pokoleń mnichów modlić się znaczyło po prostu użyć danych człowiekowi możliwości, „narzędzi”, w najlepszy z możliwych sposobów, i to przy zachowaniu świadomości otaczającej ich rzeczywistości; asceci musieli zmagać się z trudami codziennego życia nawet w osamotnieniu, bo gdzież znajdowali ową samotność, jeśli nie na surowej pustyni? Tak to mnisi, zamiast „szkoły życia”, wybierają „szkołę służby Pańskiej”, na pierwszym miejscu nie stawiając sztuki „radzenia sobie w życiu”, ale źródło wszelkiego życia — Chrystusa.
Nie brak nam wszakże przykładów świętych, którzy drogę do kontemplacji odnajdywali pośród zabiegania, zaprzątnięcia sprawami świata. Wszystkich zaś łączyło jedno: trzeźwe przekonanie, iż modlitwa to jedyne, co nie przemija. Człowiek modlitwy już na ziemi wstępuje w nurt miłości, która nie będzie miała kresu. [W przyszłym wieku] bowiem wszyscy, którzy posiedli trwałą czystość serca, przejdą od wielorakiej obecnej działalności, czyli od życia aktywnego, do miłości Bożej i Jego kontemplacji. Jej to właśnie w życiu obecnym poświęcili się już ci, którzy pilnie starają się o wiedzę [duchową] i o oczyszczenie umysłu…
Pozostaje nam zatem dokonać wyboru — czy chcemy prowadzić życie w jego przebogatej pełni, czy pragniemy właściwie i całkowicie wykorzystać nasz potencjał? Czy też zadowoli nas życie przeciętne, powierzchowne, po którym można się niejako „prześliznąć”? Przeciętność w takim kontekście nie ma nic wspólnego ze szlachetną prostotą; tej szukać możemy tylko w Bogu, w doskonałym z Nim zjednoczeniu. Wszystko staje się prostsze w świetle Objawienia i kontemplacji Trójcy Świętej, w której wewnętrzne życie chrześcijanin ma włączyć się z całym zapałem: Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie.
W co wierzy człowiek, który się nie modli? Czy wierzy w Boga, do którego modlić się nie trzeba, nie ma sensu?
Bóg, którego dobroć, miłosierdzie, odnajdywana w Nim pełnia prawdy i piękna, całe Jego niepojęte wewnętrzne bogactwo nie sprawią, iż odda mu się całe swe serce, jest karykaturą; taka idea Boga natychmiast wietrzeje i rozpada się w oczach, niczym piasek, który nie będzie stanowił oparcia dla żadnej trwałej konstrukcji. Bóg objawiający się w Piśmie Świętym to między innymi Pan Zastępów, według ludzkich pojęć tamtej doby opisany jako „zazdrosny”; oto Ten, od którego w chwili spotkania człowiek odwraca swą twarz nie z rozczarowania, ale wskutek miłosnego przejęcia.
Przychodzi tu na myśl rozmowa Eliasza z Bogiem na górze Horeb: A oto Pan przechodził. […] Pana nie było w wichurze… Pana nie było w trzęsieniu ziemi… Pana nie było w ogniu. A po tym ogniu — szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. Przekład Biblii Tysiąclecia (wyd. V) podążył w stronę pewnego unaocznienia (czy raczej uzmysłowienia) obecności Boga — oto właśnie Eliasz słyszy Jego „powiew”. Tymczasem hebrajskie słowo dǝmama oznacza — ujmując rzecz nieco technicznie — spokój w kontekście ruchów powietrza; znaczenie to możemy próbować uchwycić tłumacząc je jako „powiew”, a także „szelest, szmer”. Wyraz ten pojawia się w Biblii hebrajskiej trzykrotnie. W psalmie sto szóstym sens jest podobny jak wyżej: Zamienił burzę w wietrzyk łagodny, a fale morskie umilkły— Bóg przez swoje objawienie wprowadza człowieka w szok milczenia; daje się poznać nie przez gromy, lecz w głębokim ukojeniu. W Księdze Królewskiej kontrast między wichurą, „wielkim wiatrem” (ruach) a „szmerem powiewu” jest ogromny.
Wyraz ten napotykamy również w Księdze Hioba, gdy mowa o sekretnym widzeniu: Strach mnie ogarnął i drżenie, że wszystkie się kości zatrzęsły, tchnienie mi twarz owionęło, włosy się na mnie zjeżyły. Stał. Nie poznałem twarzy. Jakaś postać przed mymi oczami. Szelest. I głos dosłyszałem… Tak zatem manifestuje się Tajemnica — jest czymś z początku niechwytnym, jest powolnym odsłanianiem się Kogoś; człowiek zrazu gubi się między słodyczą, łagodnością spotkania a przepełniającym serce świętym drżeniem. Ostatecznie jednak odnajduje się w miłości.
Drogi do tej miłości bywają różne, tak jak różne są wrażliwości poszczególnych osób. Kościół od stuleci zbiera bogactwo doświadczeń duchowych swoich wiernych, ukazując ścieżki, które — mimo iż z różnych nieraz stron — prowadzą na ten sam szczyt. Im bliżej celu, tym mniejsza odległość między poszczególnymi szlakami duchowej wędrówki; tak też tradycje modlitwy Kościoła o najgłębszym doświadczeniu zjednoczenia z Bogiem mówią używając określeń bardzo do siebie podobnych.
Książka Powiew Boga powstała z myślą o uchwyceniu obfitej różnorodności życia duchowego chrześcijan; ma ukazać, z którego miejsca podróż może się rozpocząć i czego możemy się spodziewać w czasie drogi.
Więcej miejsca — w naturalny sposób — poświęcono tradycji benedyktyńskiej, nadto mowa jest o dziedzictwie karmelitańskim i ignacjańskim. Nie oznacza to wszakże, iż chciano umniejszyć znaczenie tych dwóch ostatnich kręgów duchowości. Ten rodzaj przewodnika powstał przy pełnej świadomości istnienia różnic między ludźmi; jest również dowodem głębokiego szacunku, jaki benedyktyni żywią wobec innych tradycji modlitwy. Jeśli szukalibyśmy wspólnego mianownika dla pomieszczonych w tym tomie artykułów, z pewnością byłoby to przekonanie, że dla nas wszystkich Bóg jest celem — i to celem najwyższym. Wybór nauczycieli, którzy wskażą nam kierunek, wymaga rozeznania; właśnie tego typu dążenia ma wspierać mądrość zawarta na kartach tej pozycji.
Lecz w pierwszym rzędzie przewodzić ma nam sam Duch: On nas wszystkiego nauczy… Książkę zamyka list „o niektórych aspektach medytacji chrześcijańskiej” wydany przez Kongregację Nauki Wiary. Uznając najwyższą wagę posłuszeństwa nakazom Ducha Świętego w życiu duchowym jako konkluzję przywołajmy słowa kardynała Ratzingera z tegoż listu: Każdy powinien odnaleźć w różnorodności i bogactwie modlitwy chrześcijańskiej, której uczy Kościół, własną drogę, własny sposób modlitwy; ale te wszystkie drogi osobiste łączą się w końcu w tej drodze do Ojca, którą jest Jezus Chrystus. Tak więc, niech każdy w poszukiwaniu własnej drogi pozwoli prowadzić się nie własnym osobistym upodobaniom, ale Duchowi Świętemu, który przez Chrystusa wiedzie nas do Ojca.
Fot. Kazimierz Urbańczyk
Jeżeli chcesz być na bieżąco z materiałami, które publikujemy i udostępniamy, proponujemy zapisanie się na codzienny newsletter.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!