Lektura dzieła św. Hezychiusza przychodzi nam lekko i ciężko. Lekko, ponieważ wiele z obrazów i myśli od razu trafia do naszego przekonania. Ciężko, gdyż trudno streścić w kilku słowach to, co pozostaje nam w głowie po zakończeniu lektury. Wynika to przede wszystkim z tego, że dziś posługujemy się innymi sposobami prezentacji naszych poglądów. Święty Hezychiusz pisał dla ludzi, którzy nade wszystko cenili aluzję, ukryte metafory, nawiązania do tekstów dobrze znanych; obca mu jest instytucja przypisu – ten miał tkwić w głowie czytelnika, a jego konieczność powinien dostrzec przez ukryty cytat czy posłużenie się znanym toposem bądź aluzją do wydarzeń, miejsc czy osób. Kiedy na przykład nazywa św. Bazylego Wielkiego kolumną Kościoła, od razu czytelnik powinien pomyśleć o słowach św. Pawła (1 Tm 3,15), fragmencie Traktatu o praktyce ascetycznej Ewagriusza z Pontu (gdzie święty biskup obdarzony jest tym właśnie mianem) oraz o listach samego świętego, który tak właśnie określał hierarchów. Do tego dochodzi odmienna od naszej antropologia, inna wizja świata i, nade wszystko, intensywne naznaczenie tekstem biblijnym i kulturą klasyczną. Pomimo tak dużych różnic, jednak już na pierwszy rzut oka dostrzegamy tematy, które wskazują, że choć tekst liczy tyle wieków, to jednak podejmuje wątki interesujące ludzi w każdym czasie: jak się modlić i dlaczego, co to jest pokusa i jak z nią walczyć, w jaki sposób ustrzec się złudzeń w codziennym życiu…
Jak zatem mierzyć się dzisiaj ze św. Hezychiuszem?
Biografia
O samym życiu autora nie jesteśmy w stanie powiedzieć w zasadzie nic; nie wiemy nawet dokładnie, w którym okresie trzeba je umieścić. Jesteśmy skazani na poszlaki, które można wysnuć z jego dziełka. Musiało powstać po św. Janie Klimaku (zm. ok. 650), skoro jego pisma są cytowane (choć bez wymieniania imienia). Pierwsza wzmianka o św. Hezychiuszu pochodzi z XIII w.; z tego samego mniej więcej okresu pochodzi najstarsza zachowana kopia dzieła. Nasz autor żył zatem pomiędzy VIII a XIII w., zapewne w klasztorze na Synaju, jak zapewnia nas o tym jeden z rękopisów. Być może pełnił funkcję przełożonego, ale wszystkie te informacje nie są pewne. W każdym razie, większość badaczy datuje jego dzieło na przełom VIII i IX w.
Możemy chcieć znaleźć autora w jego dziele. Oznaczałoby to, że będziemy szukać odpowiedzi na pytanie, jakim człowiekiem był św. Hezychiusz, odwołując się do samego tekstu. Z jednej strony możemy zobaczyć człowieka, który jest wrażliwy na otaczającą go przyrodę (np. rozdz. 27, 41, 156), czyta uważnie wcześniejszych autorów (np. rozdz. 2, 65, 144), okazuje delikatność wobec ludzkiej słabości (np. rozdz. 27, 29). Z drugiej strony każdy z tych fragmentów można tłumaczyć nie tyle osobowością św. Hezychiusza, co jego oczytaniem i posługiwaniem się utartymi toposami literackimi. Oczywiście możliwa jest i trzecia droga: wrażliwy św. Hezychiusz znalazł drogę do wyrażenia swych poglądów i delikatności swego serca na sposób klasyczny, to znaczy poprzez odwołanie się do autorytetów i cytowanie znanych wszystkim przykładów, zgodnie z dawną praktyką literacką, gdzie wszelka nowość była podejrzana, a cnotą była wierność tradycji. Wszystko to pokazuje nam, jak bardzo nasze sposoby czytania starożytnych tekstów są mylne, a chęć poznania szczegółów życia autora raczej współczesna i obca starożytnym. Nie jest ważne, kto powiedział, ale samo nauczanie. W ten sposób św. Hezychiusz niknie całkowicie naszym oczom nie tylko za kartami swego dzieła, ale także w cieniu płonącego krzewu.
Na koniec warto zwrócić uwagę na grę imion autora i adresata traktatu: w ostatnim rozdziale czytamy:
Takie to rzeczy, Teodulu, przekazuje ci noszący imię od wyciszenia, nawet jeśli zawiódł w praktykowaniu go (rozdz. 203).
Imię „Hezychiusz” wskazywałoby na człowieka zaprawionego w hezychii, wyciszeniu i życiu samotnym (o tym ważnym pojęciu zob. niżej); adresatem z kolei ma być „Boży niewolnik” – Teodul; ponieważ lektura tekstu pokazuje, że autor przeprowadza czytelnika od rudymentów życia duchowego aż po zanurzenie w życie Trójcy Świętej; być może dobór imion umieszczonych w tytule dzieła nie jest przypadkowy i ma stanowić ilustrację do słów św. Pawła (cytowanych zresztą w rozdz. 156):
Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo. Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: Abba, Ojcze! A zatem nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem. Jeżeli zaś synem, to i dziedzicem z woli Bożej (Ga 4,4–7).
Autor naszego dzieła posługuje się dość sprawnie aluzjami literackimi i biblijnymi, stosuje gry słowne itd. Zupełny brak informacji dotyczący szczegółów jego życia może wskazywać, że od początku chciał się ukryć przed wzrokiem czytelnika, nawet poprzez swe imię wskazując na cel podróży, natomiast nas, jego czytelników, obdarzając mianem Bożych niewolników, którzy to po przeczytaniu i przeniesieniu w praktykę jego dzieła, mamy stać się pełnymi pokoju dziećmi Bożymi.
Dzieło
Tytuł dzieła, który znajdujemy w Filokalii, brzmi: Prezbitera Hezychiusza do Teodula pożyteczny dla duszy i zbawczy traktat o trzeźwości i cnocie. Początek oświecenia duszy oraz prawdziwego poznania. Słowa odparcia i modlitwy. Jak na gust współczesnego czytelnika jest raczej zbyt długi i niemal na pewno nie pochodzi od autora. Zagadnienie tytułów dzieł starożytnych jest zresztą osobnym problemem – wystarczy dla przykładu przywołać pisma Arystotelesa, które w większości doczekały się tytułów już po śmierci Stagiryty, jak i Platona, który, jak się zdaje, swoim dialogom tytuły nadawał osobiście. W naszym przypadku, na co warto zwrócić uwagę, tytuł pełni jednocześnie funkcję fiszki bibliograficznej: czytając ten nagłówek, poznajemy imiona autora i adresata oraz krótkie streszczenie problematyki, którą dzieło porusza. Kiedy tekst doczekał się takiego streszczenia, trudno dzisiaj ustalić, gdyż rękopisy dzieła nie zostały do tej pory gruntownie opracowane. Tytuł, którym opatrzono pismo św. Hezychiusza w edycji Migne’a, jest niemal identyczny z tym, który spotykamy w wydaniu ateńskim Filokalii. Choć obydwie edycje różnią się nieco od siebie, jednak co do tytułu w zasadzie zachowują zgodność, przy czym powtórzmy, że „tytuł” w tym wypadku ma inne znaczenie niż przyjmujemy to dziś w potocznym sensie tego słowa.
Do naszych czasów dzieło przetrwało w dwóch wersjach: dłuższej (której przekład zamieszczamy w tym tomie) oraz krótszej, zawierającej mniej więcej połowę wersji dłuższej, składającej się z 24 rozdziałów, z których każdy rozpoczyna się od kolejnej litery alfabetu. Do dzisiaj nie udało się znaleźć wyjaśnienia relacji między obiema wersjami. Przyjmuje się zazwyczaj, że wersja krótsza jest wyciągiem z wersji dłuższej, przy czym nie wiadomo dokładnie, kto, kiedy i gdzie miał wykonać tę pracę.
Adresat
Dla kogo pisał św. Hezychiusz?
Czytając uważnie jego dzieło, zwracamy od razu uwagę na koncentrację na przeżyciach wewnętrznych. Cała wojna, jak i cała chwała i szczęście, koncentrują się w umyśle i sercu. Temat bliźniego pojawia się, zresztą dość pobocznie, jedynie w trzech rozdziałach (61, 64, 112). Oczywiście nie oznacza to, że temat był nieistotny dla autora, jednak owa szczupłość materiału jest zastanawiająca. Intuicyjnie rozumielibyśmy to jako wskazówkę, że dzieło jest przeznaczone dla pustelników. Być może jednak to mylne wrażenie: przez wysoki stopień ogólności w sprawie relacji z bliźnimi oraz skupienie się na walce wewnętrznej i modlitwie Jezusowej św. Hezychiusz osiągnął rzecz niezwykle trudną, gdyż napisał dzieło, które może być czytane z pożytkiem zarówno przez pustelników, mnichów mieszkających we wspólnocie, jak i ludzi świeckich. Przedstawicieli wszystkich tych trzech grup męczą pokusy, demoniczne napady, złudne przedstawienia, każdy w głębi serca pragnie głębokiej modlitwy… I każdy przykładając swoje życie do wskazówek zawartych w podręczniku św. Hezychiusza, znajdzie odpowiedź dla siebie.
Zagadnienie gatunku literackiego
Z teoretycznoliterackiego punktu widzenia dzieło św. Hezychiusza przynależy do gatunku kephálaia; znakomita większość tekstów, które weszły w skład Filokalii, prezentuje ten gatunek. Kephálaion (rzeczownik pochodzący od kephalḗ – głowa; łac. caput) może mieć trzy znaczenia.
- Może oznaczać esencjalny punkt dłuższego wywodu.
- Może oznaczać coś, co w języku polskim określamy jako tytuł bądź podtytuł rozdziału/ podrozdziału.
- Wreszcie może oznaczać pewien fragment tekstu, dłuższy bądź krótszy, który dziś określilibyśmy mianem paragrafu bądź rozdziału.
W naszym przypadku interesuje nas trzeci sens słowa, dlatego też kephálaion tłumaczyć trzeba jako rozdział (nie jesteśmy chyba w stanie znaleźć bardziej precyzyjnego odpowiednika).
Pierwszym autorem, który posługiwał się tą formą literacką na gruncie chrześcijańskim (w trzecim sensie słowa kephálaion), był Ewagriusz z Pontu (zm. 399 r.). Możemy tu wyliczyć dla przykładu niektóre z jego pism: O praktyce [ascetycznej] (CPG 2430), O poznaniu (CPG 2431), O modlitwie (CPG 2452), Do mnichów mieszkających we wspólnotach (CPG 2435). Czytając uważnie wyliczone teksty, możemy zobaczyć, jak wiele trudu i literackiej finezji zostało w nie włożone. Autor posługuje się wprawnie definicjami, sylogizmami, porównaniami, odwołaniami do Pisma Świętego i tradycji Ojców, aby tym mocniej uwypuklić poszczególne punkty swojej doktryny. Z drugiej strony Ewagriuszowi nie chodziło tylko o jasne przedstawienie poglądów. Czytamy:
Niektóre zagadnienia ukryliśmy, inne zaciemniliśmy, aby nie dawać psom tego, co święte, i nie rzucać pereł przed wieprze. Będzie to jednak i tak jasne dla tych, którzy wstąpili na tę samą ścieżkę.
„Jako niematerialny przystąp do tego, co niematerialne, a zrozumiesz” – mówi Pontyjczyk w innym swoim dziele, również napisanym w opisywanym gatunku literackim. Podobną myśl znajdujemy u św. Hezychiusza (rozdz. 9). Ujmowanie w krótkich rozdziałach ważnych kwestii pozwalało więc również ukryć wiele z tego, co chciało się przekazać, aby – jak to ujął Ewagriusz, cytując Ewangelię – nie rzucać pereł przed wieprze. Zastrzeżenie tego rodzaju można rozumieć dwojako: albo jako dzielenie grupy słuchaczy i czytelników na wtajemniczonych, godnych wiedzy i takiej wiedzy niegodnych, albo jako podział na uczniów mniej lub bardziej zaawansowanych. Wydaje się, że teksty Ewagriańskie, jak i prezentowane dzieło św. Hezychiusza, należy odczytywać w tym drugim kluczu. Przemawiają za tym fragmenty, w których wprost zapisane są wskazówki, w jaki sposób można dojść do odkrycia tajemnic tekstu (chociażby cytowany rozdz. 9 św. Hezychiusza), co w przypadku przyjęcia pierwszej opcji interpretacyjnej, to znaczy podziału na wybranych i odrzuconych, nie miałoby większego sensu.
Na zakończenie trzeba dodać, że jest rzeczą oczywistą, iż kephálaion nie spadł z nieba. Wcześniejsza literatura zna podobny sposób organizacji tekstu; możemy dla przykładu wskazać Rozmyślania Marka Aureliusza, Sentencje Porfiriusza z Tyru czy Sentencje Sekstusa. Dla chrześcijan ważną rolę odgrywała analogia z Księgą Przysłów. Gdyby chcieć wskazać współczesny tekst, który prowadzi z czytelnikiem porównywalną grę, choć nie brak oczywiście sporych różnic, trzeba wskazać Tractatus logico-philosophicus Ludwiga Wittgensteina.
Jak czytać św. Hezychiusza?
W tym miejscu można się zastanowić, w jaki sposób trzeba czytać teksty takie jak prezentowane w tym tomie dzieło św. Hezychiusza. Aby nasze uwagi uczynić bardziej plastycznymi, odwołajmy się do metafory.
Wydaje się, że głównym wrogiem owocnej lektury tekstów takich jak ten jest nasze wychowanie na powieści czy też w ogóle na tekstach narracyjnych. Czytamy Lalkę i przez cały czas się zastanawiamy, kto zmądrzeje: Wokulski i wzgardzi Izabelą, czy panna Łęcka i przyjmie zaloty Wokulskiego. Strony przesuwają się pod naszymi palcami jak oszalałe, mkniemy po łebkach fabuły i zwyczajnie po ludzku jesteśmy ciekawi, jak się to wszystko skończy; po drodze umykają nam rozliczne detale, wychodzące dopiero przy powolnym studiowaniu dzieła, przy czym nie mam tutaj na myśli koloru sukni hrabiny, a opracowaną starannie przez Prusa symbolikę (np. wizyta Rzeckiego w kamienicy), będącą drugim dnem, prawdziwym życiem Lalki. Docieramy do końca powieści, wiemy, jak się skończyła, choć nie do końca są jasne późniejsze losy bohaterów, i… w sumie tyle zostaje nam w pamięci.
Współczesny czytelnik bierze do rąk św. Hezychiusza i zaczyna go czytać. Kolejne rozdziały przesypują mu się przed oczami, aż wreszcie dociera do końca i w pamięci nie zostaje mu nic konkretnego. Dlaczego tak się dzieje? Bo chce wiedzieć, jak książka się skończy i w związku z tym nie potrafi w lekturze się zatrzymać. Tymczasem każde pojawiające się w tekście zdanie należy traktować jak drzwi, które trzeba świadomie i powoli przekroczyć. Innymi słowy każdą frazę należy rozpatrywać jako osobną jednostkę. Weźmy jeden przykład.
Nauczmy się od Chrystusa pokory, od Dawida upokorzenia, a od Piotra płaczu z powodu tego, co nas spotyka, lecz nie uczmy się, jak odrzucić Najmądrzejszego, co uczynili Samson, Judasz i Salomon (rozdz. 38).
Cytowany fragment podejmuje wątek z rozdziału poprzedniego; łączącym je motywem jest użycie postaci biblijnych jako typów cnót, które pobożny mnich powinien naśladować. Może wydawać się to dla nas zaskakujące, ale starożytność chrześcijańska (późniejsze okresy również, ale w dużo mniejszym stopniu) widziała w bohaterach Starego i Nowego Testamentu uosobienie chrześcijańskich cnót; w pewnym uproszczeniu możemy powiedzieć, że tym, kim są dla nas dzisiaj święci, tym dla św. Hezychiusza i jego mistrzów są postacie z Biblii (Mojżesz, Eliasz, Dawid, Salomon itd.). Komentowany tekst należy czytać „piętrowo”: jako pierwszą warstwę, rodzaj drogowskazu, mamy słowa św. Hezychiusza; jako drugą odpowiednie fragmenty Pisma Świętego, skrótowo zaznaczone w przypisach. Dla dawnego czytelnika taki zabieg nie był konieczny, gdyż duże partie Pisma Świętego miał opanowane pamięciowo i wystarczyło, że w tekście pojawiała się aluzja do danego fragmentu, aby wywołać pożądany ciąg skojarzeniowy, innymi słowy, aby tekst główny „przemówił” także poprzez warstwę ukrytą pod swoją powierzchnią – odpowiednim biblijnym fragmentem. Nasz autor stosuje także zabieg rzadziej spotykany, ponieważ wskazuje nie tylko cnoty, do których trzeba dążyć, ale pokazuje również wady, których należy unikać: chciwość Judasza czy beztroskę Samsona. Można dodać i trzecie „piętro”, a mianowicie życie czytelnika, który studiując dzieło synajskiego mnicha i sięgając do przywoływanych przezeń fragmentów biblijnych, patrzy uważnie na swoje życie (dziś powiedzielibyśmy: robi rachunek sumienia) i dzięki delikatnej zachęcie autora, umocniony przykładami z Pisma Świętego, podejmuje się korekty swego postępowania, ale też jasnego rozeznania, na którym etapie życia się znajduje i którego bohatera biblijnego przypomina najbardziej.
Była już mowa o tym, że komentowany rozdział podejmuje wątek fragmentu wcześniejszego. Nawiązanie do posługiwania się Biblią mamy jednak, podjęte w sposób otwarty bądź zawoalowany, także w innych miejscach (np. rozdz. 133 – fragmenty biblijne jako drogowskazy; rozdz. 135 – Dawid jako wzór w opłakiwaniu grzechów; rozdz. 139 – Mojżesz jako obraz uporządkowanej duszy itd.).
Metodę czytania zaprezentowaną na powyższym przykładzie można zaaplikować do każdego rozdziału. Chodzi o czytanie zarówno poszczególnych jednostek, jak i kolejnych zdań i rozdziałów w kontekście całego dzieła. Utwór św. Hezychiusza przypomina swoją strukturą kilim: wątki pojawiają się i znikają, aby po kilku lub kilkunastu rozdziałach powrócić jak kolorowa nić, która przetykana w różnobarwnym materiale, pozwala uzyskać upragniony przez twórcę kształt. Całość możemy dostrzec dopiero z pewnej odległości; zatem przy czytaniu tekstu należy uwzględnić zarówno rozpatrywanie detali, owo wchodzenie przez drzwi, jak i całość spiętą przez jedną myśl. Skąd bierze się takie rozwiązanie formalne? Pomocne będzie odwołanie się do przypomnienia, że starożytni byli wytrawnymi słuchaczami tekstu czytanego najczęściej na głos – indywidulanie bądź w grupie. Tekst czytano na głos, wiele razy powracając do tego samego dzieła, powoli opanowując go na pamięć. Odnośnie do tej praktyki greka (i łacina) mają odpowiednie słowa meditatio (łac.), melétē (gr.), które oznaczają między innymi „ćwiczenie”. A zatem tekst czytany wielokrotnie, w różnych kontekstach życia, o różnych porach dnia i nocy, powoli zapamiętywany i w ten sposób łączący się nierozerwalnie z użytkownikiem, powracający w najbardziej niespodziewanych momentach samowolnie i regularnie w określonych kontekstach przywoływany: oto jest środowisko i oto jest metoda, które są przeznaczone do właściwego czytania i rozumienia dzieła św. Hezychiusza. Być może dlatego wielu mnichów wybierało kephálaion – aby ich słowa łatwiej mogły zostać zmemoryzowane przez uczniów. Pierre Hadot, niejako podsumowując wysiłek Marka Aureliusza przy redagowaniu Rozmyślań, pisał tak:
A więc pisać wciąż, ale tylko myśli przydatne, skuteczne, te, które całkowicie odmienią sposób życia.
Przeformułujmy nieco to zdanie francuskiego badacza: a więc czytać wciąż, wciąż czytać, ale tylko myśli przydatne, skuteczne, te, które całkowicie odmienią nasz sposób życia i myślenia – odmienią tu na ziemi z nadzieją na całkowite odrodzenie w Bogu w godzinie naszej śmierci.
Zarys doktryny
Nakreśliwszy pokrótce zagadnienia biograficzne i teoretycznoliterackie, spróbujmy teraz przejrzeć zasadnicze punkty doktryny teologicznej św. Hezychiusza.
Bóg
O Bogu św. Hezychiusz mówi zawsze w kontekście ekonomii zbawienia, trudno odnaleźć w jego dziele jakiekolwiek spekulacje teologiczne. Trudno się temu dziwić, skoro zasadniczym tematem, jak o tym informuje nas tytułowa „fiszka”, jest pouczenie o trzeźwości i cnocie. Bez wątpienia autor jest wyznawcą Nicei, tzn. przyjmuje deklaracje soborowe z 325 r. dotyczące bóstwa Chrystusa (rozdz. 5). Warto też podkreślić brak jakichkolwiek akcentów polemiki w kwestiach doktrynalnych: autor pisze do ludzi ze swojego kręgu i ewidentnie nie widzi potrzeby zwracania się przeciwko komukolwiek poza demonami. Jego uwaga koncentruje się na Jezusie Chrystusie i Jego imieniu, które, niczym sakrament, niesie zbawienie i ratunek wzywającym Go.
Rola Biblii
Pismo Święte jest wszechobecne, choć jego wykorzystanie jest dalekie od krytycznej wrażliwości współczesnego czytelnika. Razić nas może niefrasobliwość przy cytowaniu (najczęściej sygnalizowane jest to w przypisie przez „por.”), ukryte aluzje, niezrozumiałe bez sięgnięcia do tekstu (rozdz. 148) czy układanie kolaży z tekstów biblijnych (rozdz. 76). Były to jednak metody niezwykle popularne w starożytności, która nie tylko ceniła Biblię, ale także starała się nią myśleć. Autor nie tyle komentuje Pismo Święte, dziełko św. Hezychiusza nie jest traktatem egzegetycznym, co raczej posługuje się nim, aby zilustrować swoją doktrynę. Nie oznacza to instrumentalnego wykorzystania Pisma: nasączenie tekstu biblijnymi cytatami i obrazami pokazuje wyraźnie, w jakim stopniu sam autor przeniknięty był Słowem Bożym. Domyślać się trzeba, że jego formacja w tej materii nie odbiegała zbytnio od obyczajów przyjętych w klasztorach: nauka obszernych fragmentów na pamięć (przede wszystkim Psałterza i ksiąg mądrościowych), poszukiwanie obrazów biblijnych do lepszego zilustrowania fenomenów życia wewnętrznego, wskazywanie postaci z Pisma Świętego, głównie Starego Testamentu, jako wzorów poszczególnych cnót. To wszystko wskazuje na aleksandryjską, czyli alegoryczną, mentalność przy czytaniu Pisma. Można powiedzieć, że Biblia dla św. Hezychiusza stanowi gramatykę i słownik prowadzenia dialogu z Bogiem i o Bogu. W komentarzu staraliśmy się oczywiście wskazać zależności od innych autorów monastycznych, ale inspiracją par excellence autora jest Biblia.
Czy św. Hezychiusz był egzegetą? Trzeba odpowiedzieć twierdząco, ale nie w sensie, który jest nadawany egzegezie obecnie; w starożytności oznaczała ona nie tylko samo objaśnianie Pisma, ale także stosunek do niego (pojmowano je jako jeden z aspektów Wcielenia), wszelkie praktyki z nim związane (uczenie się na pamięć, recytację, wypisywanie fragmentów na murach cel), prowadzenie pobożnego życia, które przygotowuje do prawdziwego zrozumienia Pisma i dopiero na końcu komentarz konkretnego tekstu. Najlepszym przykładem tak długiego przygotowania są dzieła Ewagriusza z Pontu, O praktyce ascetycznej i O poznaniu, w których Pismo zawsze odgrywa dużą rolę, ale dopiero gnostyk, a więc mnich oczyszczony ze złych myśli i zaprawiony w modlitwie bezobrazowej, jest gotowy do dania wyjaśnień poszczególnych zagadnień związanych z Pismem.
Antropologia
Jak i u innych autorów Filokalii panuje na tym polu niemałe zamieszanie pojęciowe. Najważniejsze dla św. Hezychiusza jest rozróżnienie na człowieka zewnętrznego i wewnętrznego: pierwszego utożsamia się z sercem (czyli tym, kim człowiek jest naprawdę), drugiego z ciałem (w tym wypadku chodzi o aspekt zmienny w człowieku). Obydwa te pojęcia (ciała i serca) znajdują w traktacie liczne dopowiedzenia: wydaje się, że drugim imieniem serca jest umysł; z kolei ciało raz określane jest jako coś złego (rozdz. 50, 123, 198), z drugiej podkreśla się, że jest darem Boga i jedynie wraz z nim można osiągnąć cnotę (rozdz. 192). Dwuznaczności jest zresztą więcej: umysł z jednej strony jest czymś szlachetnym, z drugiej zaś prostodusznym i wymagającym opieki (rozdz. 145). To poruszanie się pomiędzy skrajnościami zmusza nas do stwierdzenia, że wyłaniający się w ten sposób dynamiczny obraz człowieka zaczerpnięty jest z głębokiego doświadczenia natury ludzkiej, gdzie w różnych momentach życia te same aspekty naszego bytu przybierają raz twarze aniołów, to znowu wydają się być z piekła rodem. Dlatego też ważne jest odczytanie natury ludzkiej w kontekście rozdz. 192 – to, co zewnętrzne i to, co wewnętrzne, ciało i dusza, zmysły i umysł, są dziełem i darem Boga i tylko przez nie może zrodzić się w człowieku coś dobrego.
Pojęcia kluczowe: trzeźwość i uważność
Na samym początku dzieła św. Hezychiusz prezentuje dwie cnoty, których rola w jego rozważaniach jest kluczowa: trzeźwość (nêpsis) i uważność (prosochḗ). W literaturze można spotkać próby utożsamienia ich ze sobą, jednak podobny zabieg w przypadku św. Hezychiusza wydaje się błędny.
Możemy znaleźć trzy definicje trzeźwości (rozdz. 1, 3 i 6); samo pojęcie pojawia się w tekście ponad 60 razy. Rozdział 1, utrzymany w duchu zachęty do zdobycia tej cnoty, określa ją jako rodzaj duchowego przewodnika, który wskazuje nie tylko drogę do cnoty, ale także do poznania Boga. Znaczący jest obraz wędrówki pojawiający się zaraz na początku dzieła, co może sugerować analogię z wyjściem Izraela z Egiptu i zdobyciem Ziemi Obiecanej, co u autorów wczesnochrześcijańskich często jest metaforą drogi życia wewnętrznego – od oczyszczenia się z wad (wędrówka przez pustynię) aż po kontemplację Trójcy (zdobycie Jerozolimy).
Tylko jedna definicja uważności zostaje przez autora sformułowana (rozdz. 5). Dla św. Hezychiusza to najwyższy stopień hesychía czyli wyciszenia, wolności od złych myśli i skupienia się na Bogu. O ile hesychía była rozumiana dwojako, mogła bowiem oznaczać życie pustelnicze jak i stan serca, o tyle naszego autora interesuje ewidentnie jedynie ten drugi aspekt. Dla niego jest to skupienie się na nieustannej modlitwie i odwrócenie się od demona i podsuwanych przez niego złych myśli.
Trzeźwość zatem jest cnotą, która pomaga czuwać nad poprawnymi relacjami ze światem zewnętrznym (rozdz. 6), natomiast uważność pozwala rozumnie śledzić to, co się rozgrywa we wnętrzu człowieka (rozdz. 5). Tak ścisłe połączenie pracy obydwu cnót, rozróżnionych tak precyzyjnie po raz pierwszy chyba dopiero przez św. Hezychiusza, tłumaczy, dlaczego często posługiwano się nimi synonimicznie. Nie są one, rzecz jasna, celem samym w sobie. Przez uporządkowanie tego, co wewnątrz oraz relacji ze światem zewnętrznym, umożliwiają kontemplację Boga, stąd nie bez powodu mówi się, że ich przyczyną i zarazem celem jest miłość, na co wyraźnie wskazuje rozdz. 1. Całe dzieło jest poświęcone odpowiedzi na pytanie: w jaki sposób można je osiągnąć? Droga do nich wiedzie przez duchową walkę, przy czym trzeba od razu dodać, że nie jest ona możliwa bez uważności i trzeźwości. To pozornie sprzeczne twierdzenie daje się dość łatwo wyjaśnić poprzez odwołanie się do potocznego doświadczenia: choć nie umiemy pływać, nie znamy jakiegoś języka, nie potrafimy jeździć na rowerze, to wszystkich tych umiejętności nabywamy, siadając na siodełko, wskakując do basenu czy kując słówka i pisząc pierwsze zdania w obcym języku. Analogicznie sprawa przedstawia się z trzeźwością i uważnością.
Porzucenie przez Boga
O tym zagadkowym doświadczeniu czytamy jedynie w rozdz. 7, jednak ze względu na zagadkowość warto poświęcić mu nieco uwagi. Temat ten pojawiał się już w literaturze monastycznej, w literaturze mistycznej Zachodu klasykiem tematu jest św. Jan od Krzyża (noc ciemna). Użyty tutaj rzeczownik może być używany na określenie porzucenia żony przez męża; szybko jednak znalazł zastosowanie w języku mistyki, gdy mowa o opuszczeniu Chrystusa na krzyżu czy też o szczególnym doświadczeniu, gdy człowiek czuje się porzucony przez Boga. W przypadku św. Hezychiusza chodzi zapewne o sytuację, w której Bóg nagle „znika” sprzed oczu człowieka, wydaje się być raczej wrogiem bądź oskarżycielem niż dobrym Zbawicielem. Autor zwraca uwagę, że reakcją człowieka w takiej sytuacji nie jest porzucenie wiary, ale tym mocniejsze przylgnięcie do Boga poprzez umocnienie trzeźwości.
W naszym tekście nie ma wiele mowy na ten temat, św. Hezychiusz skupia się zdecydowanie na walce wewnętrznej, którą człowiek toczy z myślami i samym sobą, a temat opuszczenia przez Boga jest jedynie pozostawiony przed czytelnikiem jak uchylona furtka, którą zapewne kiedyś będzie musiał przekroczyć.
Walka duchowa
– Napad, myśl, wyobrażenie,
Terminologia pojawiająca się w tekście jest daleka od jednoznaczności. Autor posługuje się pojęciami wypracowanymi przez Ewagriusza z Pontu i św. Marka Ascetę. Pojawiają się następujące terminy: napad, myśl, wyobrażenie i przedstawienie.
Napad (prosbolḗ). W ten metaforyczny sposób autor, za św. Markiem Ascetą, określa „ukazanie się w myśli jakiejś niegodziwej rzeczy nienawidzonej przez Boga” (rozdz. 2); w innym miejscu utożsamia ją z przedstawieniem (rozdz. 14, 43). Wydaje się, że można widzieć tutaj obrazowe przedstawienie pokusy i całej jej agresywności w dążeniu do zguby człowieka. Z drugiej strony, co warte podkreślenia, poprzez takie określenie otrzymujemy interesujące spojrzenie na dawny problem: grzech to nie tyle złamanie tabu, jakiejś abstrakcyjnej normy, ale zejście na drogi zła dokonane w wyniku klęski po gwałtownej walce toczonej czasem we mgle.
Myśl (logismós) nie jest jednoznacznie zła (kluczem wydaje się być rozdz. 43, który mówi o mieszaniu się myśli dobrych i złych); już u Ewagriusza czytamy o myślach demonicznych, anielskich i ludzkich. W literaturze przedmiotu jednak nie poświęcono zbyt wiele uwagi owej wieloznaczności, skupiając się jedynie na komentowaniu tekstów o myślach demonicznych, co wydaje się oczywiste w związku z ogromem materiału źródłowego dotyczącego tego zagadnienia. Myśl jest czynnikiem aktywnym w procesie poznania, który prowadzi umysł do zła bądź dobra; jest zasadą, w świetle której następuje interpretacja faktów (wrażeń zmysłowych) oraz powstaje wyobrażenie (zob. niżej). Nie należy zatem jej rozumieć w sensie potocznym, ale raczej jako hermeneutyczne prawidło pozwalające na orientację w rzeczywistości.
Wyobrażenie (nóēma). Powstaje ono w umyśle w wyniku wejścia w kontakt z myślą. Analogicznie jak w przypadku tej ostatniej mogą być dobre i złe. W świetle wyobrażeń powstałych pod wpływem myśli, czyli opinii na temat otaczającego go świata, innych ludzi, siebie samego i wreszcie Boga, człowiek przechodzi do działania – złego bądź dobrego (rozdz. 46 i 111).
Przedstawienie (phantasía). W odróżnieniu od wyobrażenia omawiane pojęcie ma zdecydowanie charakter negatywny. Jego sprawcą jest szatan, zawiera w sobie element kłamstwa, jest bardzo inwazyjne (zob. wyżej uwagi o napadzie) i prowadzi człowieka ulegającego mu na manowce. Przedstawienie zdaje się być chyba gotowym „produktem” wprowadzonym do umysłu przez złego ducha, podczas gdy wyobrażenie jest efektem pracy samego umysłu powstającym pod wpływem dobrej bądź złej myśli. Zob. rozdz. 14.
Według św. Hezychiusza, który pozostaje w nurcie tradycji klasycznej i patrystycznej, człowieka można wyobrazić sobie jako byt, który ze światem ma kontakt poprzez zmysły – cielesne i duchowe (dusza bowiem, analogicznie jak i ciało, posiada własne zmysły gotowe na kontakt ze światem niematerialnym). Gdy jesteśmy pod wpływem jakiegoś wrażenia zmysłowego, należy dokonać jego interpretacji w szerokim kontekście naszego życia, obowiązków, pragnień, braków itd. Samo wrażenie zmysłowe, bez klucza pozwalającego je zinterpretować, pozostaje nieme. Myśli złe, podsuwane przez demona, powodują, że umysł otrzymuje bądź rodzi złe wyobrażenia, dotyczące interpretowanych wrażeń zmysłowych; myśli podsuwane przez aniołów z kolei pozwalają na poprawną interpretację zdarzeń i tak powstają wyobrażenia dobre. Niemniej wciąż podkreślana jest nieufność wobec myśli i konieczność starannego badania tych, które się pojawiają.
Zarówno zatem myśl jak i wyobrażenie nie są terminami z kategorii moralnej (choć samo to stwierdzenie jest anachroniczne), lecz bardziej terminami technicznymi, za pomocą których opisywane są procesy zachodzące we wnętrzu człowieka.
– Modlitwa bezobrazowa czy zakaz używania wyobraźni?
Powyższe analizy pozwalają teraz na ważne doprecyzowanie dotyczące roli wyobraźni. Warto zacząć od lektury następujących rozdziałów św. Hezychiusza: 89, 93, 143, 144 i 154.
W literaturze poświęconej modlitwie można spotkać powracające zestawienie metod rozwijanych na Zachodzie oraz wywodzącej się tradycji hezychastycznej modlitwy Jezusowej, gdzie głównym punktem różniącym obydwa podejścia miałby być stosunek do wyobraźni. W dużym skrócie można to streścić następująco: modlitwa Zachodu dopuszcza pracę wyobraźni, podczas gdy Wschód ma do niej stosunek powściągliwy. Biorąc jednak pod uwagę zarówno nasze obserwacje co do funkcji Biblii jak i to, jak należy rozumieć myśli i wyobrażenia (co zostało przedstawione wyżej), sprawa wydaje się być bardziej złożona.
Potępienie, powtarzane przez św. Hezychiusza i innych Ojców, dotyczy chyba raczej ulegania takim interpretacjom bodźców pochodzących od zmysłów, które prowadzą ku mirażom i nierealnym fantazjom, czyli takiemu przeżywaniu swego życia, które nie tylko „odkleja” człowieka od prawdziwego świata, ale w konsekwencji prowadzi z dala od Boga – na manowce (w świetle zasady, że do niewidzialnego dochodzi się przez to, co widzialne – do Boga poprzez nasz widzialny świat). Odrębnym problemem jest spór, który wybuchł na egipskiej pustyni, dotyczący antropomorfizmu (czyli błędnej interpretacji Rdz 1,26, która zalecała myśleć jakoby Bóg miał ręce, nogi itd.); wedle świadectwa Jana Kasjana część mnichów miała tak sobie Boga przedstawiać – jako kogoś podobnego do człowieka. Trzeba jednak pamiętać nacisk, jaki kładło się w nauczaniu mnichów na posługiwanie się obrazami zaczerpniętymi z Pisma Świętego oraz na recytację Biblii, która, co tu kryć, od licznych i niezwykle plastycznych obrazów wolna nie jest. Być może „nasączenie” obrazami biblijnymi i myślenie w kategoriach Pisma Świętego miało oczyścić pamięć człowieka ze złych obrazów i dać pożywkę wyobraźni, aby ta nie uganiała się za wspomnieniem dawnych grzechów? Tak przynajmniej przedstawia ten problem Jan Kasjan w Rozmowie XIV.
Wolność od wyobrażeń, jaki Bóg jest, nie tyle w tym sensie, jak wygląda – co wydaje się dzisiaj banalne – ile raczej KIM jest, co zrobi, czego chce itd., niesie w sobie sporo ryzyka – jak zresztą każda relacja. Z drugiej jednak strony Bóg dał się poznać, przede wszystkim poprzez swojego Syna (por. J 1,18; Hbr 1,1nn); to poznanie jest tak głębokie i prawdziwe, że Jezus powiedział, że kto Go widzi, widzi także i Ojca (J 14,9). Do tego dochodzi Biblia ze swoimi ikonami spotkania z Bogiem (Abraham pod dębami Mamre, Mojżesz stojący przed Bogiem twarzą w twarz itd.), zalecenia, aby uczyć się Pisma na pamięć, oddawać się psalmodii; Ojcowie, mówiąc o największych tajemnicach, rzadko oddają się spekulacjom – zdecydowanie wolą obrazowe posługiwanie się Biblią. Z jednej strony mamy masę obrazów, niezwykle konkretnych, a z drugiej nieustanne porzucanie wszystkiego, aby wydać się nagim i wolnym w ręce Boga Żywego, który jest absolutnie INNY niż wszystko, co znamy. Ta gra jednak tylko na pozór wydaje się być czymś sprzecznym (pomyślmy o porzucaniu obrazów podczas modlitwy Jezusowej z wytrwałym powtarzaniem wezwania modlitewnego) – ostatecznie prowadzi do poznania Boga, które wymyka się jakiemukolwiek pojęciu (por. 1 Kor 13,12).
Równolegle kładziony jest nacisk na oddawanie się modlitwie bezobrazowej. Pojęcie modlitwy niematerialnej wywodzi się z pism Ewagriusza z Pontu. Wynika ona z apofatycznego podejścia do kwestii poznania Boga, czyli do stwierdzenia, że więcej o Nim nie wiemy, niż wiemy. Embrionalną formą takiej modlitwy jest modlitwa monologiczna – polegająca na trwaniu w Bożej obecności i powtarzaniu jednego wezwania modlitewnego. Taka forma, nie pisze o niej Ewagriusz, jest dla św. Hezychiusza czymś naturalnym i określanym przez niego jako modlitwa Jezusowa.
Przyzywanie Imienia Jezus
W dziele Hezychiusza po raz pierwszy w literaturze pojawia się sformułowanie „modlitwa Jezusowa” (bądź „modlitwa Jezusa”). Nieskończoną ilość razy autor zachęca do wzywania Imienia Zbawiciela, stosując przy tym najbardziej kwieciste porównania. Postępuje on w tej materii za wcześniejszą tradycją: św. Diadochem z Fotyki, św. Barsanufiuszem i św. Janem czy Żywotem Filomena i św. Janem Klimakiem (którego zresztą cytuje), niemniej nacisk, jaki kładzie na wzywanie Imienia, jest zgoła wyjątkowy. Czytamy porównanie modlitwy Imieniem do deszczu spadającego na ziemię (rozdz. 41), to znowu do ognistej chłosty wymierzanej demonowi (rozdz. 21). Zdaniem św. Hezychiusza wzywanie Imienia jest bronią przed myślami podsuwanymi przez demona, najpewniejszym środkiem chroniącym czystość umysłu i broniącym przed szkodliwymi wyobrażeniami. Autor sam wskazuje na osobistą zażyłość ze Zbawicielem, która zdaje się rodzić wobec tak poufałego przyzywania Go we wszystkich okolicznościach życia (rozdz. 5). Taka bezobrazowa modlitwa prowadzi do kontemplacji, czyli oglądania Boga w wierze, bez obrazów, często bez odczuć, czasem w rozproszeniu, ale zawsze na sposób pewny. Warunkiem jest, co autor niestrudzenie powtarza, wytrwałość na obranej drodze.
Światłość
Motyw światła powraca w naszym tekście wiele razy, zawsze oznaczając ingerencję Boga, znak Jego działania, zbliżanie się człowieka do tajemnicy Stwórcy poprzez przyzywanie imienia Zbawiciela (rozdz. 22, 170n, 175). Światłość jest dwuznaczna: raz oznacza obecność Boga, wręcz Boga samego, który rozbłyska coraz mocniej w miarę wolności od myśli i obrazów (rozdz. 89). Hezychiusz pisze o światłorodnym działaniu umysłu; niemniej mamy dwa rodzaje świetlistości: boską (rozdz. 90, 130) i ludzką powstająca pod wpływem cnoty i wzywania imienia Jezus (rozdz. 90). Światłość boska objawia się coraz bardziej w miarę postępu cnoty (rozdz. 166). Centralny jest rozdział 171, gdzie światło boskie i ludzkie mieszają się i uzupełniają.
Jest to zatem temat-klucz, który w późniejszej literaturze doczeka się bogatego rozwinięcia.
Wstęp do publikacji Św. Hezychiusz z Synaju z serii Teksty z Filokalii. Pierwszy polski przekład Filokalii, antologii pism duchowych (IV–XVII w.) wydanej w Wenecji w 1782 r.
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie. Redaktor naczelny projektu „Filokalia”.
Fot. Adam Walanus
Jeśli zainteresował Cię nasz materiał, mamy dla Ciebie propozycję! Możesz otrzymywać raz w tygodniu, w sobotę o 19:00, e-mail z najnowszymi artykułami z portalu cspb.pl. Wystarczy, że zapiszesz się do naszych powiadomień poniżej...
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi artykułami, informacjami dotyczącymi projektu "Filokalia" oraz nowościami wydawniczymi? Jeśli tak, zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej, gdzie znajdziesz formularze do zapisu na nasze newslettery.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!