Otwieram teczkę archiwalną…
Są to akta majątkowe, dotyczące posesji jakiejś wioski czy folwarku. Istna silva rerum! Na samym wierzchu drzewo genealogiczne kilku pokoleń pewnego możnego rodu, mające wykazać, kto, kiedy i po kim ów folwark dziedziczył, i że przeto „linia jegomości pana podczaszego do tego folwarku należeć nie ma i nie może”. Dalej jakiś inwentarz: „…po lewej ręce, idąc od tej bramy, świren nowy, u niego drzwi ze skoblem…” Dalej: „Ja, jenerał Jego Królewskiej Mości województwa mścisławskiego, oznajmuję…” – to pozew sądowy, a raczej dowód jego doręczenia: woźny zeznaje, że go „oczewisto podał, obwołał tym, którzy tam stali i we wrota wjezdne wetknął”. (Na podwórze już nie wszedł: widać stamtąd do konopi byłoby za daleko.) Dalej skutek tego pozwu, plik akt sądowych: to najtrudniejsza lektura, i nie tylko z powodu staroświeckiej, kalkowanej z łaciny terminologii. Można się prędko zorientować, że „żałujący delator” to nie skruszony donosiciel, tylko skarżący powód, a „obżałowany” to nie świętej pamięci nieboszczyk, ale właśnie oskarżony. Można się (chociaż z trudem) przyzwyczaić do metrowych zdań, ciągnących się dosłownie przez kilka stron bez głównego orzeczenia. Ale kłopot w tym, że niejasność sformułowań była jedną z ulubionych ówczesnych broni prawnych, i jeśli już wtedy niejeden biegły jurysta dawał się stronie przeciwnej tą metodą wyprowadzić w pole, to co dopiero powiedzieć o dzisiejszym biednym badaczu, który ma jeszcze i to utrudnienie, że podchodzi do sprawy z zewnątrz, spoza środowiska i spoza całego tego układu postaw i skojarzeń, który zaginął razem z tamtym światem. Toteż w te akta ten się dziś tylko wgłębia, kto koniecznie musi; chyba że nam ktoś taki jak Łoziński poda ekstrakt ze świetnym komentarzem, a wtedy i zwykłemu czytelnikowi trudno się od tej lektury oderwać.
Następny dokument zaczyna się od słów: „W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego…” – to testament. I to jest jedna z lektur najciekawszych i może także najłatwiejszych. Łatwa choćby dlatego, że akt ostatniej woli musiał być sformułowany jasno, i testator zazwyczaj zadawał sobie wszelki możliwy trud, żeby tę jasność osiągnąć. Jedyne to też akta, w których o zainteresowanych osobach nie mówi się krótko „jejmość pani podstarościna kowieńska” (pozostawiając badaczowi beznadziejne zwykle zadanie ustalenia, co też to za podstarościna), ale jak najdokładniej: „jejmość pani Elizabet Towiańska Walerianowa Szukścina, podstarościna kowieńska, szwagierka moja”, i to niemal za każdym razem, kiedy o jejmości mowa. Daje to zwykle podstawę do ustalenia dość szczegółowo małej tablicy genealogicznej, którą skądinąd uzyskiwane informacje najwyżej uzupełniają.
W ogóle jest testament kopalnią wiadomości: o stosunkach rodzinnych i majątkowych, o układach społecznych, o samych ludziach wreszcie – i to jest najciekawsze. Na ogół bowiem nie jest to tylko suche wyliczenie, co komu: raczej obrachunek z całym własnym życiem, czasami niemal spowiedź, dokonywana z granicy wieczności, z której wiele spraw przedstawia się już inaczej niż poprzednio, a jednocześnie istnieje niezwykle silna tendencja (może pokusa?), aby właśnie utrzymać poprzedni sposób myślenia, jakoś go uzasadnić i usprawiedliwić. Inaczej może trzeba by przyznać, że życie było przegrane i że po rozdaniu „zahorowanego pracą swą własną” majątku nic już właściwie po nim nie zostanie.
Był też testament klasycznym polem porachunków rodzinnych: „Nie uznawszy ja od niego należytej miłości i uszanowania żadnego, i owszem odbierając nieżyczliwe różnymi czasy afekta…”. Kiedy indziej znów dominuje poczucie jakiegoś wyzwolenia, ostatecznego odrzucenia tego wszystkiego, co obciążało, wiązało troskami, gniotło do ziemi. Bywały wypadki, że ten ciężar zrzucano z siebie nie czekając ostatniej godziny: wdowy po rozdaniu dzieciom majątku szły czasem na „rezydencję” do jakiegoś klasztoru, Wincenty Piotr Wołłowicz spisał testament i wstąpił do jezuitów.
Jest także bardzo częsty ton rozpaczliwej niemocy: testator stara się uporządkować swoje sprawy, ale wie dobrze (ostatecznie i on był kiedyś spadkobiercą…), ile do najjaśniej sformułowanego tekstu można jeszcze wynaleźć „przyczepek” i ile i tak będzie zależało od dobrej woli „pozostałej” (tj. żyjącej nadal) rodziny. Stąd to częste wzywanie na sąd Boży tych wszystkich, którzy by chcieli sprzeciwić się testamentowi; na ogół mało skuteczne… ale tym bardziej będzie kiedyś i ta rodzina drżeć o los własnych rozporządzeń. Słowem, mamy tu do czynienia z rodzajem źródła, w którym może najpełniej dochodzi do głosu sam człowiek z całą gmatwaniną swoich dążeń i miłości, ze wszystkimi próbami wprowadzenia do tej gmatwaniny ładu (mniej lub więcej skutecznie) i ujęcia jej w jakąś sensowną całość. Schematu do tego ujęcia dostarczała wiara, i był to schemat teoretycznie uznawany bez zastrzeżeń… ale właśnie tylko teoretycznie. W praktyce ciągle dochodzi do głosu inny odwieczny schemat, ten mianowicie, że dobry uczynek to wtedy, kiedy Kali komuś zabrać krowy. Nie wiem, czy rzeczywiście – jak to twierdzą niektórzy – nasi przodkowie mieli wiarę żywszą od naszej: wiem natomiast, że mieli równie dużo, co my, sposobów obchodzenia i unieszkodliwiania swojej wiary, chociaż może nie zawsze takich samych jak nasze. Dowodem choćby właśnie testamenty.
A pisał testament prawie każdy, kto zdążył: od takiego, któremu na obdzielenie dziesięciorga potomstwa wystarczało nie tylko pojedynczych wiosek, ale i całych kluczów – do takiego, który mógł zostawić po sobie tylko pościel, żupan przechodzony, „starą szablę i Ptaszynę ruszniczkę” … (A co, fuzyjka moja? Niewielka ptaszyna!) Testamentów jest więc w archiwach mnóstwo. Pisali je magnaci i mieszczanie, nawet chłopi; pisali mężczyźni i kobiety, świeccy i księża. Nie pisali tylko zakonnicy, bo ci nie mają prawa własności do żadnej rzeczy, więc też i przekazywać niczego nie mogą.
Pomimo to archiwa klasztorne zawierają także i ten rodzaj źródeł w obfitości. Zakupując jakąś posiadłość, dostawało się przecież wszelkie dotyczące jej akta, w tym między innymi testamenty poprzednich właścicieli; klasztory dostawały także kopię każdego testamentu, w którym był jakiś zapis na ich korzyść, a zobaczymy, że te „legacje pobożne” bywały liczne i hojne. Poza tym wiele rodzin szlacheckich oddawało swoje archiwa klasztorom na przechowanie, i to nieraz tak skutecznie, że przechowały się te akta aż do dzisiaj, podczas gdy po rodzinie ślad zaginął. Wyjaśniam to dlatego, że ogromna większość tekstów, które tu przedstawię, wzięta jest z tego archiwum, do którego mam najłatwiejszy dostęp: mianowicie ze znajdującego się obecnie w klasztorze żarnowieckim archiwum benedyktynek wileńskich. Ale mogłyby być równie dobrze wzięte z każdego innego archiwum i z każdej innej części ówczesnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów: ogólny schemat był wszędzie i zawsze ten sam, jak wspólny był sposób myślenia, układy stosunków i cała atmosfera, którą przywykliśmy dzisiaj określać słowem „staropolska”, obejmując na ogół tym terminem czasy od Wazów do rozbiorów Polski.
Fragment wprowadzenia do publikacji Dekret w niebieskim ferowany parlamencie, czyli garść testamentów polskich od różnych ludzi różnymi czasy pisanych
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
Jeśli zainteresował Cię nasz materiał, mamy dla Ciebie propozycję! Możesz otrzymywać raz w tygodniu, w sobotę o 19:00, e-mail z najnowszymi artykułami z portalu cspb.pl. Wystarczy, że zapiszesz się do naszych powiadomień poniżej...
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi artykułami, informacjami dotyczącymi projektu "Filokalia" oraz nowościami wydawniczymi? Jeśli tak, zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej, gdzie znajdziesz formularze do zapisu na nasze newslettery.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!