Wiem, że zwykło się oskarżać o pochopność i brak roztropności tych, którzy chcą wyjaśniać innym coś, czego sami w pełni nie pojmują, albo pragną ukazywać słowami to, czego sami pod żadnym względem nie praktykują. A jednak chcę teraz mówić o tym, co sam mało pojmuję, i podjąłem decyzję, by pisać o rzeczach, których sam nie praktykuję w żadnym względzie, a które będzie musiał jednak praktykować ten, kto je przeczyta.
Przedwczoraj, jak jest to w naszym zwyczaju, czytaliśmy w chórze podczas Prymy perykopę Reguły św. Benedykta; owego dnia wypadła kolej na tę część, w której mówi się o cnocie posłuszeństwa. Otóż tego samego dnia musiałem udać się do Nowego Eremu, który znajduje się w odległości 6 mil od naszej starożytnej pustelni, [i] wędrując tam – przez gęsty las wiekowych jodeł – zacząłem medytować nad tą lekturą. Dziś, po powrocie do mojej celi, zacząłem pisać w tej książeczce – mało ufając swojej pamięci – to, nad czym wtedy rozmyślałem w czasie drogi i co następnego dnia przyszło mi do głowy w tamtym miejscu.
Święte słowa, przepełnione niebiańską doktryną, naszego błogosławionego ojca, św. Benedykta, za pomocą których w piątym rozdziale swojej czcigodnej Reguły opisuje nam doskonałość posłuszeństwa, są tak wzniosłe i głębokie, iż muszę otwarcie przyznać, że ich nie rozumiem, nawet po wielu medytacjach, w taki sposób, by móc pojąć ich właściwe i pełne znaczenie. Niezwykle doniosłe nawoływania wielkiego człowieka, którymi w tej części [Reguły] wzywa nas, abyśmy szukali doskonałości w szlachetnej cnocie posłuszeństwa, nie są przeze mnie w żaden sposób wcielane w życie.
Nie ukrywam mojej niedoskonałości, a jednak pragnę teraz poruszyć te kwestie, a gdyby był ktoś, kto potrafiłby osądzić to właściwie i odpowiednio, nie boję się oskarżenia o pochopność i brak rozsądku: piszę bowiem te rzeczy nie dla innych, ale raczej dla siebie samego i dla tych, którzy są do mnie podobni.
Tak więc jeśli wśród tych, którzy są związani ślubem posłuszeństwa i profesją zakonną, byłby ktoś taki, kto niewiele rozumie, i w jeszcze mniejszym stopniu wciela w życie to, co na temat cnoty posłuszeństwa, oświecony przez Ducha Świętego, pisze błogosławiony ojciec wszystkich mnichów, św. Benedykt, a jednak pragnie pojąć, żeby móc wypełniać coś z tego, co może pojąć, być może będzie mógł – czytając to, co ja piszę teraz w sposób tak prymitywny i przyziemny – uczynić swoje rozumienie bardziej ostrym, jak gdyby dzięki kamieniowi szlifierskiemu, aby zrozumieć i wzbudzić pragnienie działania w duszy, i osiągnąć upragniony owoc doskonałego posłuszeństwa. Ja także, pisząc te rzeczy, nie chciałem zrobić nic innego, jak zachęcić swój intelekt do zrozumienia prawdziwego i doskonałego posłuszeństwa, i obudzić swoją zimną i uśpioną wolę do miłości i żarliwego pragnienia tej cnoty. Jest bowiem pewne, że to, do czego z większą pilnością przystępujemy poprzez lekturę, pisanie, rozważanie albo długą medytację, jesteśmy w stanie coraz lepiej pojmować i kochać z większą mocą.
Otóż, prawdę mówiąc, cnota świętego posłuszeństwa to cecha, której mnich powinien pożądać i którą powinien kochać bardziej niż wszystkie inne cnoty. To bez wątpienia cnota, bez której noszenie szaty zakonnej nie znaczy więcej niż to, o czym czytamy w Ewangelii: [jawią się] w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami (Mt 7,15).
To bez wątpienia jest cnota: żyć bez niej w zakonnych murach, to nie kochać z własnej woli pobytu w klasztorze, ale raczej być na siłę zmuszonym do zamknięcia się w więzieniu. Z pewnością jest to cnota, bez której mieszkanie w eremach i na pustkowiu oznacza prowadzenie życia raczej dzikich zwierząt niż chrześcijańskich eremitów. W każdym razie zdarza się jednak, chociaż rzadko, że ktoś, po długim przyzwyczajaniu się i ćwiczeniu w tej cnocie, osiąga w niej najwyższą doskonałość. On, mieszkając w samotności, zawsze potrafi poddać pod posłuszeństwo rozumowi wszystkie swoje zmysły i wszystkie pragnienia, i nigdy, w żaden sposób nie oddala się od Bożych nakazów.
Popatrzmy na wewnętrzną prawdę rzeczy, a nie na ich wygląd zewnętrzny: to nie szata zakonna – jakakolwiek by ona była – czyni nas mnichami czy eremitami, ani mury klasztorne, ani lasy na pustkowiach. Tak naprawdę każdy może uważać się za mnicha bądź eremitę tylko na podstawie tego, na ile wzrasta w poszukiwaniu i w miłości świętych cnót życia chrześcijańskiego, a przede wszystkim na ile zbliża się do szczytu doskonałego posłuszeństwa, dzięki ciągłemu praktykowaniu tej błogosławionej cnoty. Każdy typ i stan [życia] ma swoją charakterystyczną cnotę; i tak właściwą dla życia zakonnego jest cnota posłuszeństwa: bez niej, nawet gdyby ktoś posiadał wszystkie inne, nie mógłby pełnoprawnie być nazywany mnichem.
Dlatego, w ślad za słowami naszego świętego ojca, a raczej za słowami i sentencjami, pisząc w sposób bardziej obszerny na temat tej szlachetnej cnoty, tak odpowiedniej i niezbędnej dla mnicha, w tym celu, by wspomóc słabość mojego umysłu, pomyślałem o tym, aby zaproponować sobie i tym (gdyby tacy byli), którzy są do mnie podobni, drabinę, po której można by było, stopień po stopniu, dojść do doskonałości tej świętej i podziwu godnej cnoty. Chcę zbudować tę drabinę o dwunastu stopniach nie dlatego, żeby sądzono, że nie można z łatwością zbudować dłuższej albo krótszej [drabiny], ale postanowiłem ułożyć ją z takiej ilości [stopni], a nie z innej, na wzór drabiny pokory, jaką, wkrótce po opisaniu cnoty posłuszeństwa, przedstawia nam w sposób wyraźny nasz założyciel i mistrz.
Zresztą pokora i posłuszeństwo to niemal ta sama cnota, a przynajmniej nie różnią się zanadto pomiędzy sobą. Ponieważ do doskonałości pokory dochodzi się po dwunastu stopniach – jak w wyraźny, uczony i święty sposób ukazuje nam nasz święty doktor – wydało mi się, że powinienem w podobny sposób ułożyć jeden po drugim dwanaście stopni – nie mniej i nie więcej – w drabinie, która prowadzi do doskonałości posłuszeństwa. Wchodząc w ten sposób po dwunastu stopniach pokory połączonych z dwunastoma stopniami posłuszeństwa i dotarłszy na szczyt, znajdziemy tam objęte w uścisku, jak dwie siostry, świętą pokorę z doskonałym posłuszeństwem i święte posłuszeństwo połączone z doskonałą pokorą.
A ja nie będę wymyślał, szukał, układał we właściwym porządku tych dwunastu stopni, za pomocą których zamierzam rozprawiać o posłuszeństwie. Gdybym ośmielił się to zrobić, być może zostałbym następnie, zresztą zupełnie słusznie, oskarżony o pochopność i brak rozwagi; postaram się tylko jasno przedstawić, jak zostały one ukazane i ułożone w porządku przez św. Benedykta, w słowach piątego rozdziału [Reguły], chociaż on nie nadał im numeracji i nie podzielił w sposób wyraźny, jak to później zrobi w odniesieniu do pokory. Tych samych stopni tejże cnoty, które św. Benedykt przedstawił i ułożył jeden po drugim, nie numerując ich i nie wyróżniając w sposób bardziej wyraźny, żeby uniknąć długich wywodów, teraz z pomocą Tego, który oświeca każdy ludzki umysł, nie mamy zamiaru starać się wymyślać na nowo i porządkować (zrobił to już Święty), ale tylko ponumerować je i przedstawić w szerszy sposób, jaki jest pierwszy stopień, jaki jest drugi, trzeci i tak aż do dwunastego. Właściwie to, co nasz święty prawodawca ujął w krótkim rozdziale, wiedząc, że każde prawo powinno zostać przedstawione w sposób zwięzły, teraz ja (płód najgorszy i poroniony ze swej trzody) dla ćwiczenia mego umysłu rozwijam w dłuższy traktat, w chropawym i pospolitym stylu.
Nikt nie powinien myśleć, że to rozdzielanie posłuszeństwa na wiele stopni jest moim pomysłem albo rzeczą daleką od intencji naszego świętego Pasterza w tej części [Reguły], chociaż nie zostały one przez niego w sposób oczywisty rozdzielone i ponumerowane. Bowiem na próżno mówiłby: „Pierwszy stopień posłuszeństwa to posłuszeństwo bezzwłoczne”, jeśli nie miałby na myśli, że po tym stopniu powinien być drugi, następnie trzeci, i tak dalej, aż do ostatniego. I chociaż on nie ułożył ich w tej kolejności w sposób oczywisty, to jednak wskazał ją i wyraził w porządku swoich słów w taki sposób, że bardzo łatwo może je opisać, wyróżnić i wyraźnie ponumerować, nie oddalając się w żadnym stopniu od słów samego świętego Doktora, ten, kto z uwagą zastanowi się nad jego słowami.
On, doszedłszy do piątego rozdziału swojej Reguły, który zatytułował O posłuszeństwie, aby wskazać, o czym zamierza tam pisać, zaczyna go w taki sposób: „Pierwszy stopień posłuszeństwa” – tak w mojej opinii powinno się odczytywać ten tekst, a nie „pokory” i uważam również, że tak właśnie powinien napisać święty autor, zważywszy na fakt, że w tym punkcie chciał opisywać [temat] posłuszeństwa a nie [temat] pokory, na co wskazuje temat i treść całego rozdziału.
Ponieważ gdzie indziej zarezerwowano miejsce, by omówić pokorę, wydaje mi się, że tutaj rozum skłania nas do stwierdzenia, że św. Benedykt chciał opisać, jaki jest pierwszy stopień posłuszeństwa, a nie pokory. Otóż obawiam się, że gdybyśmy odczytywali w tym miejscu tekst następująco: „pierwszy stopień pokory”, jak to zwykło się czynić, wyrządzilibyśmy szkodę doktrynie naszego mistrza, myląc jeden rozdział z drugim; a gdybyśmy natomiast odczytywali, że „pierwszy stopień pokory to bezzwłoczne posłuszeństwo”, to jak te słowa mogłyby się zgodzić albo nie być w sprzeczności z tym, co zostało później napisane w siódmym rozdziale, gdzie Autor mówi: „Pierwszy stopień pokory to zawsze mieć przed oczami bojaźń Bożą i nigdy o niej nie zapominać”?. Tak więc bezzwłoczne posłuszeństwo to nie jest pierwszy stopień pokory, ale posłuszeństwa.
Dlatego, żeby nie wydawało się, że nasz święty założyciel definiuje tę samą rzecz w tak odmienny sposób i że myli materię jednego rozdziału z materią innego – czego nie czyni w całej Regule – uważam, że to miejsce należy raczej czytać w taki sposób: „Pierwszy stopień posłuszeństwa to bezzwłoczne posłuszeństwo”; wynika stąd, że on, kładąc pierwszy stopień i charakteryzując go, zakłada, że po tym pierwszym stopniu będą kolejne; jeśli bowiem nie ma drugiego stopnia i jeszcze innych, wówczas nie można również mówić o pierwszym. I nawet jeśli nie opisuje innych stopni przy pomocy cyfry, to jednak określa je słowami – opisując różne własności i doskonałości posłuszeństwa – w taki sposób, że nie można mieć wątpliwości co do jego intencji.
Fragment publikacji Pisma, tom 1. Pochwała życia eremickiego
Bł. Paweł Giustiniani (1476–1528). Humanista, wykształcony na Uniwersytecie w Padwie, głęboko przepojony doktryną stoików, wyrzekł się przyjemności cielesnych, aby zwracać się coraz bardziej ku Bogu. W roku 1510 wstąpił do eremu Camaldoli. Świeżo po złożeniu ślubów, przyszło mu reformować cały zakon kamedulski. W 1520 r. opuścił Camaldoli, podjąć życie jeszcze bardziej samotnicze. Wnet dołączyli do niego uczniowie, z którymi założył Towarzystwo Eremitów św. Romualda, które do dziś istnieje pod nazwą Kongregacji Eremitów Kamedułów Góry Koronnej.
Fot. Marcin Marecik / Na zdjęciu: fragment polichromii z kaplicy Opactwa Benedyktynów w Tyńcu. Autor polichromii: Michał Szwarc.
Jeśli zainteresował Cię nasz materiał, mamy dla Ciebie propozycję! Możesz otrzymywać raz w tygodniu, w sobotę o 19:00, e-mail z najnowszymi artykułami z portalu cspb.pl. Wystarczy, że zapiszesz się do naszych powiadomień poniżej...
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi artykułami, informacjami dotyczącymi projektu "Filokalia" oraz nowościami wydawniczymi? Jeśli tak, zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej, gdzie znajdziesz formularze do zapisu na nasze newslettery.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!