Zakon założony przez św. Benedykta był organizmem żywym. Dlatego też kiedy rósł i rozwijał się, wiele zewnętrznych cech jego życia uległo przekształceniu. Wobec tego staje przed nami pytanie, czy zakon nasz jest jeszcze tym, który został założony przed czternastoma wiekami, czy też znamy instytucję inną w swojej istocie?
Chociaż obecnie istniejące opactwa, tak męskiej, jak i żeńskiej gałęzi zakonu, wcale nie są podobne do fundacji św. Benedykta na Monte Cassino, to jednak są autentycznymi przedstawicielami benedyktyńskiej idei mniszej i nie różnią się zasadniczo od swych poprzedników z VI w. co do charakteru, chociaż są zdecydowanie odmienne, jeśli chodzi o cechy, wprawdzie ważne, ale nieistotne. Jest to pewna analogia z całym Kościołem. Jak trafnie kiedyś zauważono, gminy wyznaniowe niektórych sekt protestanckich są bardziej podobne do starochrześcijańskich wspólnot z pierwszych wieków niż obecny Kościół katolicki, ale za to on jest tym samym, czym były owe dawne wspólnoty, a sekty protestanckie są przy całym podobieństwie – czym innym. Tak samo ziarno żyta jest podobniejsze do ziarna pszenicy niż jej kłos, a jednak to on jest tą samą rośliną, a ziarno żyta przy całym podobieństwie jest czymś odmiennym.
Dla uzasadnienia wypowiedzianego poglądu stwierdzimy, że w ramach całej ewolucji instytucji benedyktyńskiej zostały zachowane pewne cechy pierwotne i dzięki temu typ zasadniczy naszego zakonu nie uległ zmianie oraz nie naruszono ciągłości najistotniejszych zasad.
Które cechy charakteryzują istotę benedyktyńskiej koncepcji życia mniszego? Idąc za opatem C. Butlerem, wymienimy ich pięć:
1. Cenobityzm, czyli życie wspólne.
2. Rodzinny charakter życia wspólnego, który wynika ze stałości miejsca mnichów czy mniszek, oraz z dożywotności przełożonych klasztoru.
3. Uznanie chórowego odmawiania oficjum za opus Dei i za główny, choć nie wyłączny, obowiązek zgromadzenia; rozwijając praktycznie tę myśl, stwierdzimy, że publiczny kult Boga stoi w naszym zakonie na pierwszym miejscu i nie może być poświęcony dla potrzeb innych zadań, np. pracy duszpasterskiej.
4. Swoista asceza benedyktyńska, oparta przede wszystkim na umartwieniu wewnętrznym, a więc doskonałym posłuszeństwie i doskonałej pokorze; ten punkt stanowi świętą spuściznę po naszym Założycielu i nigdy zakon od niego w swym programie nie odstąpił, chociaż trzeba wyznać, że stwierdzone w dziejach poważne niedociągnięcia pod tym względem były nieraz przyczyną kryzysów i upadku życia benedyktyńskiego; także i w przyszłości tak być musi: ilekroć osłabnie duch posłuszeństwa i pokory, tylekroć nasze opactwa staną wobec niebezpieczeństwa wewnętrznej ruiny.
5. Obowiązek realnej pracy mnichów czy mniszek; nie chodzi tu o samo zajęcie, aby nie dopuścić do próżnowania – rzeczy niesłychanie zgubnej; praca ma być realna, to jest wykonywana z wielką sumiennością i z największą usilnością; mnisi i mniszki nie tyle mają przez nią „zabijać czas”, co rzeczywiście się trudzić; rodzaj pracy jest rzeczą nieistotną i zależy od uznania władzy zakonnej; również mało ważna jest jej owocność zewnętrzna, byle były owoce wewnętrzne wynikające z mniszego sposobu jej wykonania.
Niektóre z wymienionych cech są wspólne dla nas i dla innych zakonów. Jednak pełne zestawienie wszystkich pięciu cech charakteryzuje tylko nasz zakon. Jeżeli więc opactwa z XX w. realizują wedle swoich sił wytyczne, tu wyszczególnione w podanych punktach, to są autentycznie benedyktyńskie.
Te, wprowadzone przez Regułę i zachowane przez naszą zakonną tradycję, właściwości muszą być nadal pielęgnowane. Jest to naszym obowiązkiem zarówno zbiorowym, jak i indywidualnym. W ciągu czternastu wieków istnienia benedyktynów pojawiło się wiele nowych organizacji zakonnych, z których liczne pracowały i nadal pracują z wielkim powodzeniem i pożytkiem. Nie wynika z tego jednak, abyśmy mieli porzucać nasze konstytucje i zwyczaje, a zwłaszcza Regułę, na rzecz nowszych urządzeń. Jest rzeczą niezbędną, aby w Kościele istniały różne zakony, bo mają rozmaite zadania. Jest niedorzecznością, aby wszystkie były identyczne. Nie wstępuje się do benedyktynów, aby zostać jezuitą lub salezjaninem, ani też nie wstępuje się do benedyktynek, aby zostać karmelitanką lub szarytką. Nikt rozsądny nie twierdzi, że nasza Reguła, konstytucje i zwyczaje są lepsze same w sobie od urządzeń innych zakonów. Są one takie tylko dla członków naszego zakonu, podobnie jak konstytucje i zwyczaje jezuickie są lepsze dla jezuitów. Tylko Kościół może sądzić i postanawiać, czy dany zakon jest potrzebny i użyteczny. Jak długo ten ostatni istnieje z woli Kościoła, tak długo nie wolno jego członkom wyrzekać się swojej spuścizny duchowej, przekazanej przez poprzedników, na rzecz duchowości obcej i obcych zwyczajów. Gdyby to zrobili, dopuściliby się dezercji, podobnie jak żołnierze, którym powierzono pewien odcinek frontu, oni zaś w przekonaniu, że gdzie indziej będą użyteczni, porzucili swoje placówki. Szkodliwa i głupia jest argumentacja, że wobec nowych warunków i potrzeb stare zakony winny przyswoić sobie metody, urządzenia i duchowość tych nowych. Dla zaspokojenia takich potrzeb lepiej jest zakładać nowe zakony niż przerabiać stare. Nie nalewa się młodego wina do starych bukłaków. Zakon, który by odstąpił od swoich tradycji i przyjął obce, musiałby zmarnieć, bo byłby uwikłany we wewnętrzne sprzeczności. Jeżeli jakiś nie odpowiada potrzebom czasu i warunkom życia, to powinien zostać skasowany. Na szczęście możemy być spokojni, że publiczna chwała Boga i uświęcanie się przez życie według benedyktyńskiej Reguły i zwyczajów nie przestały być aktualne.
Dotychczasowe wywody odnosiły się do poszanowania tradycji zakonnych w sprawach ważnych. Jak więc należy ustosunkować się do niej w tych małej wagi, raczej zewnętrznych niż istotnych? Czy należy obstawać za zachowaniem wszelkich zwyczajów zakonnych, zarówno ważnych, jak i niezbyt istotnych, czy też iść za wezwaniem do unowocześnienia form życia monastycznego?
Jest rzeczą zupełnie niedopuszczalną i niesłychanie niebezpieczną, aby mnisi czy mniszki zaczynali sądzić zwyczaje swego zakonu, dzielić je na ważne i mało ważne, samowolnie się dyspensować od ich zachowywania, potępiać niektóre jako przestarzałe. Do zakonu wstępuje się dla uzyskania nadprzyrodzonej wolności duchowej, a taką można osiągnąć tylko przez poddanie swej woli i umysłu pod prawo i obyczaj zakonny. Kto tego nie zrobi, ten na drogach wiodących do doskonałości spotka zawsze przemożnego wroga, mianowicie siebie samego. Poszanowanie prawa zakonnego, wspólnego dla wszystkich, daje nadto tę jednolitość duchową, która winna cechować członków tej samej rodziny. Obyczaj zaś gra rolę zasadniczą; łacińskie przysłowie powiada: „Quid leges sine moribus?” („Co warte prawa bez obyczajów?”) – słusznie wskazując, że jeśli w danej grupie społecznej nie są ugruntowane dobre zwyczaje, to wszelkie prawodawstwo jest bezsilne.
Czy wynika stąd, że zwyczaje zakonne, nawet co do rzeczy drugorzędnych, mają być spetryfikowane, istnieć niezmiennie na wieki? Wcale nie, powinny podlegać naprawie, jeżeli stają się ze zmianą warunków nieracjonalne, ale wprowadzenie odpowiednich reform należy do władz zakonnych, do opatów, ksień, kapituł generalnych. Te władze zakonne mają nie tylko prawo, ale i ścisły obowiązek rozważać, co należy w zwyczajach zmodernizować, a po dojrzałej rozwadze wydać odpowiednie zarządzenia. Ten obowiązek reformowania przypomniał ostatnio z wielkim naciskiem Ojciec Święty. Reformy takie mogą być – jeśli trzeba – śmiałe, lecz ani lekkomyślne i zbyt pochopnie postanawiane, ani zbyt często dokonywane. Nic bowiem gorszego, niż wprowadzenie do życia zakonnego zamętu. Jeśli jednak istnieje obowiązek roztropnej reformy, to nie można dopuścić do sejmikowania po klasztorach nad tymi sprawami, do krytykowania i potępiania różnych zwyczajów zakonnych podczas rekreacji i poza nimi. Jeśli w klasztorze do tego dojdzie, to lepiej byłoby, by go rozpędzić. Stanowi bowiem środowisko zatruwające duchowo swych mieszkańców, a pośrednio i innych, będących z nimi w styczności.
Tak więc w naszym zakonie nie powinno brakować ani pietyzmu dla naszych zwyczajów, ani dążności do ich ulepszania – jedno i drugie we właściwym miejscu.
Fragment książki Czy [nowicjusz] prawdziwie szuka Boga? Duchowość benedyktyńska od podstaw
Bernard Turowicz OSB (1904–1989) – benedyktyn tyniecki, śluby monastyczne złożył w 1946 r. Święcenia kapłańskie przyjął w 1949 r. Był profesorem matematyki. Opublikował kilkadziesiąt prac dotyczących równań różniczkowych, analizy funkcjonalnej, algebry, teorii sterowania i teorii automatycznej regulacji, rachunku prawdopodobieństwa, logiki matematycznej, teorii gier i analizy numerycznej.
Fot. Marcin Marecik
Jeśli zainteresował Cię nasz materiał, mamy dla Ciebie propozycję! Możesz otrzymywać raz w tygodniu, w sobotę o 19:00, e-mail z najnowszymi artykułami z portalu cspb.pl. Wystarczy, że zapiszesz się do naszych powiadomień poniżej...
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi artykułami, informacjami dotyczącymi projektu "Filokalia" oraz nowościami wydawniczymi? Jeśli tak, zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej, gdzie znajdziesz formularze do zapisu na nasze newslettery.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!