Na naszej części globu i w istniejących obecnie warunkach kulturowych nie bywamy powołani do wchodzenia w Krzyż Chrystusa przez prawdziwe, nie tylko przenośne męczeństwo. Zresztą nawet i z tym przenośnym też trzeba uważać, żeby nim nie nazywać byle czego: przesada to nieprawda, a nieprawda nie uwielbi Boga. Ale jest jeden rodzaj cierpienia, do którego w zasadzie wszyscy chrześcijanie są powołani, chociaż rozdzielane jest ono według Bożej wiedzy i Bożej miłości indywidualnie. Jest nim nasze własne duchowe ubóstwo i płynące z tego ubóstwo naszej modlitwy.
Była już tu mowa o okresach jasnych i ciemnych w życiu modlitwy, w życiu relacji z Bogiem. Te ciemne są zdecydowanie dłuższe. Relacja to jest rzecz dwustronna: porozumienie w niej osiągane zależy od obu stron, a więc od pojemności jednej strony, ale i od metod wychowawczych drugiej. Całkiem po prostu: może nam się latami wydawać, że Bóg milczy… i na to milczenie trzeba także powiedzieć AMEN. Są to lata najważniejsze w naszym życiu, bo tak jak w drodze: chociaż celem jest punkt dojścia, nie samo wędrowanie, to jednak bez wędrowania nie osiągniemy punktu dojścia. Albo jak w rozwoju dziecka: chociaż celem jest dojrzała osobowość, nie będzie tej osobowości bez mozolnego dorastania.
Dlaczego? Czy Bóg nie mógłby sam nas od razu przekonać, sam nas od razu zanieść na miejsce? Oczywiście mógłby; ale skoro w to wierzymy, to musimy wyciągnąć wniosek, jedyny możliwy: że najwyraźniej nie chce. Jego zdaniem więc, nasza pojemność musi rosnąć, nasza droga musi trwać. Bo nie ruszylibyśmy palcem, nie wyszlibyśmy poza poziom rozwoju embrionu, gdyby to On za nas wszystko odrobił. Więc w tych długich okresach swojego rzekomego milczenia potrafi nam wprawdzie dać coś do zrozumienia, naprowadzić nas na coś, ale robi to delikatnie i nie w sposób oczywisty: nie odzywa się głosem, który by można było nagrać, nie pozwala się sfotografować na dowód swojej wizyty. W jakimś stopniu pozostawia sprawę mojej interpretacji, mojemu wyborowi. Taki sposób porozumiewania się jest dla nas trudny i wymaga wielkiej ostrożności: żeby każdej swojej myśli nie przypisywać od razu Bogu, bo to zawsze nam grozi; ani nie dopatrywać się w każdym zdarzeniu Bożego potwierdzenia swojej racji, bo to się nieraz kończy tragicznie. Tym bardziej, im większą ktoś ma do tego skłonność.
Zdaje się nam więc, że zostaliśmy zostawieni samym sobie… i wobec tego sami się jakoś próbujemy urządzić. Pamiętam pewien film, którego akcja rozgrywała się w starożytnym Rzymie; i od pierwszej chwili było widać, że producenci są oszczędni i że ten Rzym zbudowali sobie z dykty. Tu i tam się wypaczał, tu i tam plansze nie całkiem pasowały… No i dobrze: kto chciał, mógł oglądać tę namiastkę przez parę godzin w ramach rozrywki; ale nasz kontakt z Bogiem to nie rozrywka, tylko istota naszego życia, i tu nie miejsce na zapychanie sobie świadomości namiastkami. A namiastkami właśnie zalewa nas wyobraźnia, wsparta miłością własną. „Pan mi powiedział…” – szepcze zakonnica. Ostrożnie!
Powiedzmy jasno: Bóg potrafi przekazać nam treści, które przekazać chce, a które znajdujemy w swoich myślach w chwili radosnego zrozumienia; ale będąc absolutnie suwerenny, robi to wtedy, kiedy On sam chce, a wcale nie koniecznie na nasze żądanie. Robi to wtedy, kiedy w swojej mądrości i miłości, większej niż nasza, widzi, że to nam właśnie jest potrzebne. Czyli nie przez cały czas. Nawet zwykła kotka nie karmi swoich kociąt przez całą dobę; a z upływem tygodni coraz rzadziej. A w nas jest takie duchowe łakomstwo: chcielibyśmy, żeby Bóg wciąż do nas „mówił”, żeby nas zalewał swoją radością. I jeśli tej radości odczuwalnej nie ma, szukamy wszelkich możliwych przyczyn: kto tu zawinił, i że widać nie wysilamy się dość mocno, żeby „usłyszeć”, i jak to zrobić, żeby się wysilić, i tak dalej. Tylko nie chcemy uwierzyć, że właśnie to jest w planie Bożym: milczenie. Są takie szkoły duchowości, które wprowadzają swoich adeptów w stan wręcz histerycznego napięcia, nawet rozpaczy i wyrzutów sumienia, zamiast im powiedzieć: Siądź spokojnie i posłuchaj Bożego milczenia. Jak przyjaciel z przyjacielem. Nic nie „usłyszysz”: nie szkodzi. Przynajmniej uchronisz się od wszelkich prób oszukiwania własnej duszy i wmawiania sobie na siłę, że coś jednak „słyszysz”. Nie będziesz spędzać życia w Rzymie z dykty, tylko w świecie, który Bóg naprawdę dla ciebie stworzył… / Fragment książki Amen. Rekolekcje /
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
Fot. Marcin Marecik
Jeśli zainteresował Cię nasz materiał, mamy dla Ciebie propozycję! Możesz otrzymywać raz w tygodniu, w sobotę o 19:00, e-mail z najnowszymi artykułami z portalu cspb.pl. Wystarczy, że zapiszesz się do naszych powiadomień poniżej...
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi artykułami, informacjami dotyczącymi projektu "Filokalia" oraz nowościami wydawniczymi? Jeśli tak, zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej, gdzie znajdziesz formularze do zapisu na nasze newslettery.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!