W zgromadzeniu zakonnym, niezależnie od władz i urzędów, zachowuje się zawsze pewien umowny porządek, ustalający, kto kogo przez drzwi przodem przepuszcza, w jakiej kolejności siostry idą, zajmują miejsca w chórze i w refektarzu, itd. Nie jest to hierarchia dziobania, ale po prostu kwestia ładu, dzięki któremu ma się raz na zawsze spokój z wszelkimi honorami, precedencją itd. Zasada, przyjęta niemal wszędzie od czasów św. Benedykta, jest prosta: o miejscu danej siostry w zgromadzeniu decyduje data jej wstąpienia.
Jako do zakonu wstępują, w takim porządku niech będą. Aby, na przykład, która o wtórej godzinie na dzień do zakonu wstąpi, jakiejkolwiek godności abo lat będzie, wiedziała, że młodsza jest niż owa, która o pierwszej godzinie na dzień weszła.
W praktyce ustaliło się już w owej epoce, że decydował czas nie tyle zgłoszenia się do klasztoru, ile złożenia ślubów.
Oczywiście przełożona, niezależnie od daty wstąpienia, zajmuje w hierarchii pierwsze miejsce. Jej zastępczyni zaraz za nią. Co do reszty, w różnych zakonach różnym urzędniczkom przyznawano (lub nie) na czas piastowania urzędów miejsce na czele hierarchii. U benedyktynek chełmińskich, na przykład, po ksieni szła przeorysza, dalej podprzeorysza, sekretarka, kustoszka, kantorka, mistrzyni nowicjatu, mistrzyni świeckich i zakrystianka; i dopiero „inszych miejsce było według profesji”. Ksieni miała prawo zmienić coś w tym porządku, np. awansować w rzędzie jakąś siostrę szczególnie zasłużoną, ale reguła zalecała jej (w tym samym rozdziale), żeby „trzody sobie powierzonej nie turbowała” niepotrzebnymi awansami, toteż raczej z tego prawa nie korzystano. U benedyktynek sakramentek tylko przeorysza i podprzeorysza zajmowały pierwsze miejsce, a wszystkie pozostałe siostry, niezależnie od urzędów, ustawiały się już w normalnej kolejności profesji.
Ciekawie rozwiązana była precedencja u wizytek:
Przełożona wszędzie pierwsze miejsce mieć będzie, asystentka drugie jako wikarii przełożonej, ale dlatego nie zaniechają ćwiczyć się w powinnościach pokory, jako to w zamietaniu, pomywaniu naczyń, w chędożeniu około chorych, każda na swoją kolej. Co zaś do inszych sióstr, jakieżbykolwiek urzędy miały, żadnego rzędu nie będą miały… Rząd odmienią na końcu roku, według liczby, która się im trafi na karteczce patronów świętych; prócz tej, która będzie złożona z przełożeństwa, gdyż przez rok ma iść zawsze na samym końcu, lubo jej przełożona zażywać może do swej rady, i że we wszystkich inszych okazjach powinni jej oddawać poszanowanie.
A więc porządek precedencji zdany był na los i odmieniany regularnie, w połączeniu ze znanym wielu zakonom losowaniem szczególniejszych patronów roku.
Wszystkie ustawy zakonne zalecały, aby starsze siostry okazywały młodszym miłość, młodsze zaś starszym szacunek. To wynika z natury rzeczy, niemniej bywa, że wysługa lat nie pokrywa się wcale z zasługą, a zdarza się także, jak zresztą z każdą cnotą, że ktoś tym więcej żąda szacunku od młodszych, im mniej go sam ma dla starszych od siebie. Z tym to zjawiskiem walczyła dość ostro ksieni brygidek grodzieńskich Chreptowiczówna: wymagała ona od mniszek starszych właśnie więcej cnoty zakonnej niż od młodszych, a przede wszystkim dawania dobrego przykładu. Młodszym jednocześnie zabraniała przemądrzałości i pouczania starszych. O taki ład chodziło wszędzie i jemu to miały służyć wszelkie zwyczaje. Ustawy zakonne zalecały więc m.in. specjalne tytuły, którymi siostry miały się zwracać do siebie wzajemnie. Wielka w tym była rozmaitość, chociaż zasada ta sama! U benedyktynek staniąteckich, na przykład, należało do starszych od siebie mniszek mówić „dobrodziejko”, do młodszych zaś „wasze”. Benedyktynki kongregacji chełmińskiej nazywały „starsze młodszych siostrami swymi, a młodsze zaś starszych ciotkami, przez co się uczciwość macierzyńska znaczy”.
Ta „uczciwość macierzyńska” to tyle, co „należny matce szacunek”: chodziło o jakiś tytuł sugerujący stosunki rodzinne, pełen szacunku, ale jednocześnie w niczym nie sprzeczny z zasadą, że „matka” w klasztorze jest tylko jedna: przełożona.
Podobnie i u klarysek nazywano starsze siostry ciotkami lub… macoszkami. Mówiąc wprost do siostry, należało wszędzie rzec „wasza miłość, moja siostro” (lub: ciotko), i stąd potem w skrócie ta „waszeć”. Mówiąc zaś o siostrze, choć czasem także i do niej, używano najczęściej tytułu „panna”, który w Polsce tradycyjnie przysługiwał zakonnicom, a oznaczał nie państwo, tylko panieństwo, i na łacinę tłumaczył się virgo, nie zaś domina. Jednakże nowo sprowadzone zakony, którym „panna” kojarzyła się z demoiselle, odrzucały taką tytulaturę: „Kiedy gadacie ze świeckimi – czytamy w dyrektorium dla przełożonej wizytek – a że wam mówią, moja matko, albo madame, albo mościa panno, jeżeli to są osoby znajome, trzeba im mówić: Proszę, nie zowcie mię tak, ale tylko siostrą (albo matką, jeżeli nią jesteście), ale nie madame ani mościa panno”. Matką u wizytek była więc też tylko przełożona; u karmelitanek bosych ten tytuł przysługiwał przeoryszy, podprzeoryszy i tym z sióstr, które poprzednio sprawowały przełożeństwo. U benedyktynek sakramentek zaś każda siostra, której upłynęło już 16 lat od profesji, nazywana była matką przez młodsze; tak samo mistrzyni nowicjuszek przez nowicjuszki i szafarka przez konwerski.
Jeszcze większa niż w tytulaturze rozmaitość panuje w ustawach zakonnych, gdy chodzi o nazwy urzędów. Widzieliśmy już, iloma różnymi nazwami oznaczano główną przełożoną! Otóż musiała ona mieć do pomocy zastępczynię, która u benedyktynek, cysterek, brygidek i norbertanek (czyli tam, gdzie przełożona była ksienią) nosiła tytuł przeoryszy; u dominikanek, karmelitanek i benedyktynek sakramentek (czyli tam, gdzie przełożona była przeoryszą), nazywała się podprzeoryszą; u bernardynek wikarią, a u wizytek asystentką. Oprócz zastępowania przełożonej w tym wszystkim, czego ona sama z jakiejś przyczyny spełnić nie mogła, urzędniczka ta miała w różnych zakonach rozmaite dodatkowe funkcje. Widzieliśmy już, że u benedyktynek kongregacji chełmińskiej była obok ksieni drugą matką duchową zgromadzenia, toteż na ten urząd nadawała się jedynie siostra:
1. Sumienia dobrego, 2. Pana Boga miłująca, 3. Która by dobra zbawiennego we wszystkich żarliwie pragnęła, nie bez łaskawości i politowania. 4. W stateczności obyczajów swoich przykładna, aby nie tak słowy, jako przykładem i dozorem pilnym była wszystkim do doskonałości powodem. 5. W przypadkach mężna i roztropna. 6. W rzeczach duchownych biegła….
Do niej też należało pilnowanie porządku dziennego oraz karności, spisywanie inwentarzy, przekazywanie sprzętów należnych do każdego urzędu nowo naznaczonym urzędniczkom, lustracja cel co trzy miesiące, prowadzenie metryk i ksiąg bieżących postanowień… oraz mnóstwo innych spraw, szczegółowo wymienionych na przeszło czterech stronicach drobnego druku. U wizytek natomiast jej szczególnej pieczy powierzony był chór, biblioteka, czytanie wspólne (u stołu i do medytacji), karność zakonna i klauzura. Ze względu na chór nie mogła więc być z rzędu tzw. sióstr stowarzyszonych. Ciekawe, że miała także obowiązek pilnować, żeby się do klasztoru nie dostały jakieś pisma błędnowiercze: gdy więc chodziło o książki „nowotne”, powinna była zasięgnąć opinii ojca duchowego klasztoru.
W zakonach mających ksienię mogła być także i trzecia przełożona, zwana tam podprzeoryszą (lub subprzeoryszą) i nie mająca na ogół sprecyzowanych obowiązków oprócz zastępstwa w razie potrzeby; chyba że, jak u benedyktynek chełmińskich, zlecono jej osobny dział pracy. Poza tym wszędzie główna przełożona miała do pomocy radę: u benedyktynek tworzyły ją przeorysza, podprzeorysza, sekretarka i dwie wybrane przez ksienię starsze zakonnice, u karmelitanek bosych – podprzeorysza oraz trzy siostry zwane klawarie, wszystkie z wyboru zgromadzenia; u wizytek – cztery radne, zwane tu dla odmiany koadiutorkami, wybrane przez przełożoną, ale zatwierdzone w wyniku głosowania przez zgromadzenie. Gdzie indziej spotyka się jeszcze nazwę dyskretki, w różnych zresztą znaczeniach stosowaną, jak widać, nazw tego urzędu była wielka rozmaitość. Najciekawsze jest jedno: źródło władzy niższych przełożonych. Kitowicz powiada, że u współczesnych mu cystersów rządy były monarchiczne, gdyż mianowanie wszystkich urzędników należało wyłącznie do opata, u benedyktynów zaś republikanckie, ponieważ ich wybierało zgromadzenie. Otóż reguła św. Benedykta zaleca usilnie właśnie ten pierwszy sposób, tak, aby to główny przełożony był jedynym źródłem władzy w zgromadzeniu. Miało to zapobiegać konkurencji i niesnaskom. W epoce potrydenckiej trzymały się tej zasady wszelkie zakony żeńskie reguły św. Benedykta, z tym jednak zastrzeżeniem, że u benedyktynek sakramentek na wszystkie urzędy odbywało się głosowanie o charakterze doradczym, w niektórych zaś klasztorach kongregacji chełmińskiej pod koniec XVIII wieku, gdy ksieni stała się już kimś bardzo dalekim od wspólnoty, zaczęto przeoryszę obierać także przez głosowanie. Zdaje się jednak, że „monarchiczna” tradycja mało gdzie poza zakonami benedyktyńskimi była w modzie; późniejsze zakony, nawet już średniowieczne, przechylały się raczej na „republikancką” stronę, i np. u brygidek wszystkie urzędy były obieralne, podobnie też u bernardynek. U karmelitanek radę – jak już wiemy – obierano, inne zaś urzędniczki wyznaczała przeorysza, przy czym mistrzynię nowicjatu musiał zatwierdzić prowincjał. Zakony nowej, potrydenckiej fali, starały się najwyraźniej o jakąś syntezę monarchiczno-republikańską, przy czym każdy inaczej się do tego zabierał.
Jakie to były te inne jeszcze urzędy w klasztorze? Niektóre z nich były tu już wspominane przy okazji opisu zwyczajów lub pomieszczeń. Furtianka, zwana gdzieniegdzie portulanką (co wydawcy rękopisów odczytują czasem jako… „postulantka”), miała pieczę nad wejściem do klasztoru: ona informowała przełożoną o przyjściu interesantów lub gości, otwierała rozmównicę, obsługiwała koło, rozdawała drobne jałmużny. W razie potrzeby powinna była mieć pomocnicę, służącą jej na posyłki; nieraz też miewała celę blisko furty, żeby tym łatwiej mogła być na każde zawołanie. Ustawy zakonne zachęcały ją do życzliwości wobec przychodzących, zwłaszcza ubogich, i okazywania im szacunku. Mistrzyni panien świeckich zarządzała szkołą, jeżeli klasztor takową posiadał; jeżeli uczennic była duża liczba, dawano jej także pomocnicę lub nawet kilka pomocnic. Zakrystianka opiekowała się sprzętem kościelnym i szatami: musiała na czas wydać wszystko, co do nabożeństw było potrzebne, dopilnować zwrotu, łatania szat, jeśli się zdarły, prania bielizny kościelnej, czyszczenia sreber, dekoracji wnętrza stosownej do kolejnych obchodów liturgicznych itd. W zakonach nowej fali, zachowujących bardzo ścisłą klauzurę, sprawowała cały ten dozór tylko przez zakratowane okienko, dyrygując pracą sióstr zewnętrznych i służby kościelnej; w innych na ogół mogła wyjść do kościoła wtedy, kiedy dla wiernych był on zamknięty. Mistrzyni nowicjatu powierzano formację młodych zakonnic, od niej więc w niemałej mierze zależało, jakie one będą i jaka będzie przyszłość zgromadzenia; toteż lista cnót i talentów, których się od niej wymagało, nie mniejsza jest niż lista zalet wymaganych od przełożonej.
Gospodarstwem klasztoru w większości zakonów zawiadywała szafarka, a miała do pomocy kilka sióstr odpowiedzialnych za poszczególne działy tej usługi: kucharkę, refektarkę czuwającą nad jadalnią, westiarkę zajmującą się odzieniem sióstr, piwniczną (inaczej kanafarkę lub kanaparkę) odpowiedzialną za warzenie i przechowywanie napojów, czasem jeszcze i klucznicę, mającą dozór nad śpiżarnią.
W nowych zakonach (a z czasem wprowadzono to także w niektórych starych) pieniądze nie znajdowały się u przełożonej czy szafarki, ale wydawała je osobna dyspozytorka, czasem dwie, które gdzieniegdzie nazywano podskarbinami. Oprócz tego przełożonej pomagała sekretarka, który to urząd łączono u benedyktynek chełmińskich z urzędem mistrzyni nowicjatu. Chorymi opiekowała się infirmerka; miała i ona pomocnice, poza tym zaś każda siostra była obowiązana do pomocy w infirmerii w razie potrzeby albo po kolei. W niektórych klasztorach była też osobna bibliotekarka; gdzieniegdzie wyznaczano inną siostrę (bez określonej nazwy) do nadzoru pracowni. U norbertanek siostra przechowująca księgi nazywała się kustoszką; u benedyktynek chełmińskich także istniała kustoszka, ale jej zadaniem było dozorowanie zewnętrznego porządku i karności w klasztorze, toteż musiała po nim krążyć nieustannie i zalecano jej jak najwięcej taktu. U norbertanek ten ostatni urząd nosił nazwę cyrkatorki, u brygidek strażniczki (i miało być tych strażniczek aż cztery), u wizytek serwelantki (surveillante!)…
Moim czytelnikom prawdopodobnie zakręciło się już w głowie od tego wyliczenia, które i tak jeszcze nie jest pełne; niechże więc przyjmą to jako pociechę, że także i w owych czasach ludzie spoza kręgu zakonnego zupełnie się na tych nazwach nie znali, a jeżeli przypadkiem zaznajomili się z nomenklaturą przyjętą w jednym zakonie, to automatycznie przenosili ją na inne, powodując przez to mnóstwo pomyłek. Czasami bywało to nawet przyczyną nieporozumień podczas wizytacji, jeżeli wizytator, sam nie zakonnik, zapomniał przed przyjazdem zapoznać się z regułą i nazewnictwem wizytowanego klasztoru. Jeszcze jeden ciekawy szczegół. W epoce potrydenckiej rozpowszechnił się zwyczaj, że przełożonej dodawano jakąś swoistą straż, jakby urzędowe sumienie, kogoś, kto miał obowiązek wytykać jej błędy, oczywiście prywatnie i z całym szacunkiem, ale jednak konsekwentnie. Zdaje się, że ten zwyczaj zakorzenił się pod wpływem jezuitów. U benedyktynek chełmińskich rola ta przypadała sekretarce, czyli mistrzyni nowicjatu. Miała ona „ksienią przestrzegać i upominać, gdyby czego do powinności swej należącego zaniedbała”, a to zawsze po modlitwie,
i tego strzegąc, aby z okazji tego urzędu napominania ksieni uczciwość i posłuszeństwo wewnętrzne i powierzchowne w niej nie osłabiało; gdyż nie jest więcej, tylko stróżem zakonnej sprawiedliwości. A o co napomni, tego inszym siostrom powiadać nie ma.
I tu niewątpliwie potrzebny był przede wszystkim takt i dyskrecja. U wizytek przełożona miała socjuszkę, którą sobie obierała sama i której zadaniem było: „przestrzegać ją o defekta, które w niej postrzeże”, tak z własnej inicjatywy, jak i „ze skargą sióstr; ażeby przełożona, która ma ratować i napominać inszych, nie była sama upośledzona w ratunku i korekcji”. Niestety dyskrecja, z którą trzeba było takie sprawy załatwiać, sprawiła, że żadnych śladów nie pozostało po nich w archiwach, a szkoda.
W zakonach, w których przełożoną obierało się co kilka lat, w tym samym terminie następowała zwykle także zmiana wszystkich (lub większości) innych urzędów. Tam, gdzie przełożona była dożywotnia, raczej zwyczaje lub instrukcje wizytatorów niż ustawy zakonne wyznaczały kadencję niższych urzędniczek. Wszędzie zresztą zakonnica, która wykazała szczególny talent do jakiejś funkcji, mogła pełnić ją przez długie lata: na przykład zdolności muzyczne, konieczne dla kantorki, nieraz bardzo zawężały liczbę kandydatek do tego urzędu. Miało to swoje złe strony: kto przywykł patrzeć na życie wspólnoty z punktu widzenia jednego tylko urzędu, ten często może nie mieć zrozumienia dla trudności związanych z innymi. Widzieliśmy już na przykładzie Cecylii Zygmuntowskiej, jak się taka jednostronność mogła skończyć. Niestety niedokładne prowadzenie (lub najczęściej nieprowadzenie) kronik klasztornych sprawia, że trudno dziś powiedzieć, jak często w którym domu urzędy zmieniano. U benedyktynek na ogół to wizytatorzy nalegali na częstsze i regularne zmiany, ksieniom zaś, kiedy raz sobie dobrały grono odpowiednich współpracowniczek, na rękę były dłuższe okresy stabilizacji. Niemniej w klasztorze poznańskim, jak wskazuje znana nam już księga inwentarzowa poszczególnych urzędów, zmiana następowała zwykle co cztery do sześciu lat. Nie lada trzęsieniem ziemi musiało to być, kiedy jak w zabawie w komórki do wynajęcia wszyscy na raz przeskakiwali na inne miejsce, przy czym często trzeba było się uczyć od zera jakiejś nowej posługi czy umiejętności. Oczywiście doskonałość zakonna polegała w tej sprawie na tym, aby każdą taką zmianę i nową funkcję przyjąć bez mrugnięcia okiem i spełniać z całym poświęceniem, dla miłości Boga i dla dobra zgromadzenia. Nie zawsze było to łatwe!
Fragment publikacji Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII–XVIII wieku
Siostra Małgorzata Borkowska OSB urodziła się w 1939 r. Studiowała polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1964 jest benedyktynką w Żarnowcu. Autorka wielu prac historycznych, m.in. Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII i XVIII wieku, Czarna owca, Oślica Balaama, tłumaczka m.in. ojców monastycznych, felietonistka.
Jeśli zainteresował Cię nasz materiał, mamy dla Ciebie propozycję! Możesz otrzymywać raz w tygodniu, w sobotę o 19:00, e-mail z najnowszymi artykułami z portalu cspb.pl. Wystarczy, że zapiszesz się do naszych powiadomień poniżej...
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi artykułami, informacjami dotyczącymi projektu "Filokalia" oraz nowościami wydawniczymi? Jeśli tak, zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej, gdzie znajdziesz formularze do zapisu na nasze newslettery.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!