Ubogich wspierać.
Nagich przyodziewać.
Chorych nawiedzać.
Zmarłych grzebać.
Cierpiącym pomagać.
Smutnych pocieszać.
Kolejne sześć wskazówek dotyczy nie nas, ale potrzeb naszych bliźnich. Tych z zewnątrz – klasztory zawsze były ośrodkami najróżniejszej pomocy (od gorących posiłków w furcie przez pisanie podań aż do korespondencji z więźniami) – ale także i tych we wspólnocie. Otóż żeby pomagać, trzeba te potrzeby bliźnich widzieć. Trzeba mieć oczy otwarte, nie zatonąć we własnych sprawach i nie wyobrazić sobie, że to tylko mnie się od innych należy, a im ode mnie to już niekoniecznie. Otóż, paradoksalnie, te otwarte oczy serca są możliwe na miarę nawrócenia tegoż serca do Boga. Miłość rzeczy stworzonych, miłość wartości przemijających łatwo przytępia wzrok i zacieśnia horyzont do rozmiarów własnego kapelusza; miłość Chrystusa, nawrócenie się do Niego, przeciwnie, pozwala dojrzeć dookoła nas tych, których On kocha. Dlatego następne siedem wskazówek dotyczy nawrócenia:
Zerwać ze sposobem postępowania tego świata.
Niczego nie przedkładać nad miłość Chrystusa.
Nie działać pod wpływem gniewu.
Nie zachowywać urazy.
Nie kryć w sercu podstępu.
Nie dawać fałszywego znaku pokoju.
Nie schodzić z drogi miłości.
„Zerwać ze sposobem postępowania tego świata” to tyle, co wcielać w czyn dalej podane wskazówki. Bo miłośnicy doczesności łatwo mogą wybierać jej dobra i stawiać je ponad nauką Chrystusa, a przecież On powiedział, że o miłości świadczą nasze wybory: Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten mnie miłuje (J 14,21). Serca zamknięte pod kloszem tego świata uważają to za normalne i słuszne, gniewać się, i nie powściągać w sobie gniewu, ale działać pod jego wpływem; urazę zachowywać bez walki z nią, póki by sama nie wygasła, albo i aż do śmierci; działać podstępnie, kryjąc gniew pod pozorami życzliwości, byleby swój cel osiągnąć, a „przeciwnika” pognębić. Co zaś do postępowania tak, jak nakazuje miłość, uważają to owszem, za normalne, pod warunkiem, że miłość czują; ale gdy akurat brak emocjonalnej miłości, wtedy już i obowiązek takiego działania, ich zdaniem, ustaje. Jeszcze nawet potrafią chwalić taki brak odpowiedzialności jako szczerość czy autentyczność. I właśnie z taką postawą musimy zerwać, jeśli miłość Chrystusa ma być dla nas najważniejsza. Bo ta miłość prowadzi nas do opanowania siebie, do walki ze wszelkim złem, które w sobie nosimy ukryte, i do życzliwego i czynnego liczenia się z dobrem innych.
Tu warto podkreślić pewien szczegółowy nakaz, mianowicie: Nie dawać fałszywego znaku pokoju. Jest dokładnie równie złe dawać znak pokoju fałszywie, co nie dawać go wcale; dwa różne wykroczenia, ale przeciw tej samej zasadzie. W obu wypadkach jakieś zło w nas siedzące – gniew, pogarda, uraza – nie pozwala nam zrozumieć, że każdemu bliźniemu, jako dziecku Bożemu, powinniśmy życzyć dobrze. I to szczerze. Więc czy mamy wobec niego jakieś zarzuty, czy nie mamy, usuwamy samych siebie z kręgu dzieci Bożych, jeśli komukolwiek nie chcemy życzyć dobra. A mszalny znak pokoju nie jest orderem, który z wysokości naszego tronu przyznajemy bliźniemu za zasługi; ani nie jest termometrem, którym mierzymy nasze uczucia wobec niego. Pan powie nam kiedyś, że cokolwiek uczyniliśmy jednemu z tych Jego braci najmniejszych, a więc nawet najbardziej (naszym zdaniem) do Niego niepodobnych, to uczyniliśmy Jemu samemu (por. Mt 25,40). Chyba nie chcielibyśmy stanąć przed Nim jako ci, którzy kiedyś Jemu samemu odmówili znaku szczerego pokoju.
Kolejne siedem wskazówek to dalsze konsekwencje dokonanego wyboru miłości Chrystusa. Pierwsze dwie dotyczą mowy:
Nie przysięgać, aby przypadkiem nie dopuścić się krzywoprzysięstwa.
Prawdę wyznawać sercem i ustami.
Każdy zakaz wypływa z jakiegoś nakazu, każda negacja musi wypływać z jakiejś afirmacji, inaczej nie miałaby sensu ani siły. Zakaz kłamstwa (które nie pilnowane może się posunąć aż do krzywoprzysięstwa) wypływa z miłości do prawdy. Prawda to Boża rzecz i Bóg ją miłuje. Najsmutniejsza nawet prawda, na przykład o nas, ma tę wyższość nad pochlebnym dla nas zmyśleniem, że jest właśnie prawdą i że dzięki temu można o nią oprzeć modlitwę. Można nią chwalić Boga dlatego właśnie, że jest prawdą. Jeżeli nam się prawda nie podoba, jeśli nasze serce jej nie wyznaje, to tym bardziej nie wyznają jej i nasze usta. Człowiek nieraz woli oszukiwać sam siebie, niż przyznać przed samym sobą, co już wie o samym sobie. Tym bardziej oczywiście kamufluje taką niewygodną prawdę przed bliźnimi, a wtedy zagłębia się w bardzo grząskiej mazi: samo zatajenie może nie wystarczyć, więc używa się półprawdy, która doskonale zastępuje kłamstwo, bo prawdy spod niej nie widać. Potem już pełne kłamstwo. Potem może być nawet kłamstwo wzmocnione przysięgą; aż do takiej przysięgi, która Boga bierze na rzekomego świadka. Przed tym ostrzegał nas Chrystus (Mt 5,34–37) i to nam przypomina Reguła. Jednocześnie przypomina nam także, że i w klasztorze grozi takie niebezpieczeństwo każdemu i każdej, jeśli się ktoś tak zaperzy w dążeniu do swoich prywatnych celów, że nie pamięta, w jakim celu Bóg stworzył świat: przecież na pewno nie w tym, żebyśmy mieli gdzie udowadniać, że mamy rację.
Dalej otrzymujemy kilka wskazówek dotyczących poczucia krzywdy, które może być szczególnie silnym motorem do grzechów mowy:
Złem za zło nie odpłacać.
Krzywdy nie wyrządzać, a wyrządzone cierpliwie znosić.
Miłować nieprzyjaciół.
Złorzeczącym nie złorzeczyć, ale raczej ich błogosławić.
Dla sprawiedliwości znosić prześladowanie.
Ach, to święte oburzenie, które potrafi sprawić, że na każdą winę reagujemy natychmiast oskarżeniami albo złośliwością… i jeszcze nieraz sobie wmawiamy, że to się przecież naszemu winowajcy należy. Jako nauka. Albo do słów dodajemy i czyny, bo i to się mu należy, jako słuszna kara. Ale Chrystus kazał przebaczać, a pouczać kazał tylko z miłości, a nie ze złości; więc albo powiemy Mu wprost, że się pomylił, albo złość opanujemy i musimy się pogodzić z tym, że nasz winowajca pozostanie nie pouczony. Przynajmniej przez nas; lepsze i skuteczniejsze pouczenie powinien znaleźć kiedyś we własnym sumieniu. Może też znajdzie je u swoich prawowitych nauczycieli. A naszą rzeczą jest błogosławić mu z serca. – Ale w takim razie on pomyśli, że mu przyznajemy rację! – Niech pomyśli, Chrystus będzie wiedział. – Ale w takim razie on nas będzie miał za ciepłe kluski! – Niech ma; ważniejsze, za co Chrystus nas ma.
Błogosławić: to nie znaczy deklarować uroczyście, że oto ja, świątobliwy, tobie, łotrowi, odpłacam błogosławieństwem, i niech ci to pójdzie w pięty; ale to przede wszystkim znaczy modlić się szczerze za niego. Szczerze. Bóg obiecał słuchać modlitwy płynącej z miłości, słów płynących z miłości. Jego własne słowo ma moc stwórczą; nasze słowa, przeciwnie, są dźwiękiem tylko i żadnej mocy nie mają, ale właśnie jeśli są w harmonii z Jego myślą, mogą nieco mocy otrzymać od niej. Otóż Bóg nigdy nie obiecywał wysłuchiwać naszych złych życzeń, ludzkiego złorzeczenia. Ludzie wyobrażają sobie, że złorzeczeniem, przekleństwem można komuś zaszkodzić; otóż nie można, co górale wyrażają krótkim przysłowiem: Psie głosy nie idą w niebiosy. To przecież Bóg rządzi światem, a nie nasze życzenia, ani nawet nie diabeł, chociaż nam to chętnie wmawia. Dopuszczając się złorzeczenia, szkodzimy wyłącznie sobie, bo odgradzamy się od strumienia Bożej wszechogarniającej miłości.
I raz jeszcze Reguła przypomina nam, że ktoś, kto chce dla miłości Bożej opanować w sobie gniew i mściwość, musi wziąć za podstawę swej pracy zwykłą, powszechnie zalecaną ascezę, bez której o żadnym panowaniu nad sobą nie może być mowy. Oto siedem najprostszych zakazów, których zaniedbanie prowadzi od małych wad do coraz większych, od sporadycznych win do nałogowych:
Nie być pysznym.
Ani pijącym zbyt dużo.
Ani żarłokiem.
Ani ospałym.
Ani leniwym.
Ani szemrzącym.
Ani obmówcą.
Tyle co do bliźniego. Oczywiście najgłębszą motywacją do przestrzegania wobec bliźnich prawa miłości, czyli do przestrzegania Drugiego Przykazania Miłości, jest i może być tylko szczere przyjęcie Przykazania Pierwszego: Będziesz miłował Pana, Boga twego… (Mt 22,27–39). Stąd następny nakaz:
Nadzieję swoją w Bogu pokładać.
Takie to proste: jeżeli Bóg jest moją nadzieją, Jego bliskość, Jego miłość – to łatwiej mi będzie pogodzić się z utratą jakiejś doczesnej nadziei, w tym także z doznaną krzywdą. Jeżeli ta zasada nie działa, to powinna stać się głównym punktem rachunku sumienia. Jeśli działa, to moi winowajcy są przede mną bezpieczni, co jest ważniejsze niż żebym ja była przed nimi bezpieczna. A jednocześnie Bóg, moja nadzieja, pokazuje mi, że i to jest Jego darem, i w ten sposób spotykamy się w prawdzie Jego miłości:
Widząc w sobie jakieś dobro, przypisywać je Bogu, nie sobie.
Zło zaś uznawać zawsze za własne dzieło i sobie je przypisywać.
W życiu modlitwy istnieje zawsze napięcie, powodowane przez kontrast między doskonałością Boga a naszą nicością. Im lepiej znamy jedno i drugie, tym większe jest z jednej strony nasza szczęście i wdzięczność, a z drugiej nasza skrucha. Kiedy myślimy o sobie, widzimy potrzebę, żeby
Lękać się dnia sądu i drżeć przed piekłem.
Ale kiedy myślimy o Bogu i Jego miłości do nas, zaczynamy
…całą duszą pragnąć życia wiecznego
– a wtedy „dzień sądu” widzimy jako ostateczny triumf Boga, a nie jako horror w stylu Boscha czy Hitchcocka. I staje się on dla nas dniem upragnionym i oczekiwanym. Nie trudno wtedy
…śmierć nadchodzącą mieć codziennie przed oczyma,
– bo ona jest naszym osobistym wejściem w ten triumf Umiłowanego. Moje nerki już mdleją z tęsknoty do tego spotkania i widzenia, mówi Hiob (Hi 19,27). Dążąc do niego, za konieczną i pożądaną uważamy stałą czujność:
W każdej chwili strzec swego postępowania.
Uważać za rzecz pewną, że Bóg patrzy na nas na każdym miejscu.
A to jest w życiu zakonnym w dużej mierze walka o nasz świat wewnętrzny, o nasze myśli. Bo jeśli na przykład Chrystus uczy, że nie wolno nam nikogo sądzić (por. Mt 7,1), to zakaz taki obejmuje także nasze myśli, nie tylko słowa i czyny; zresztą przez zaniedbanie go w myślach łatwo może dojść także do słów, a nawet czynów. I to czytamy, że właśnie z myśli, z wnętrza człowieka pochodzą wszelkie złe czyny, i tam się rodzą (por. Mt 15,18–20). Stąd pochodzi to ciągłe w naukach mistrzów monastycznych upominanie:
Złe myśli przychodzące do serca natychmiast rozbijać o Chrystusa i wyjawiać je ojcu duchownemu.
Najważniejsze tu jest słowo natychmiast. Im prędzej sumienie zareaguje na grzechy myśli, im prędzej je dostrzeże i rozpozna, tym łatwiejsza jest walka. Ale z drugiej strony to słowo trzeba stosować rozważnie. Ojciec duchowny, czyli albo spowiednik, albo po prostu monastyczny nauczyciel, może początkującym pomóc rozpoznawać grzeszną myśl; ale przede wszystkim powinien ich uczyć, by umieli już później rozpoznawać ją sami. Karykaturą byłby mnich, który po wiele razy dziennie przybiega do opata, żeby mu natychmiast wyjawiać swoje myśli. I karykaturą byłby opat, który by czegoś takiego uczył i wymagał.
Fragment książki Nad Regułą św. Benedykta. Uwagi mniszki
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
Fot. Marcin Marecik / Na zdjęciu: fragment polichromii z kaplicy Opactwa Benedyktynów w Tyńcu. Autor polichromii: Michał Szwarc.
Jeśli zainteresował Cię nasz materiał, mamy dla Ciebie propozycję! Możesz otrzymywać raz w tygodniu, w sobotę o 19:00, e-mail z najnowszymi artykułami z portalu cspb.pl. Wystarczy, że zapiszesz się do naszych powiadomień poniżej...
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi artykułami, informacjami dotyczącymi projektu "Filokalia" oraz nowościami wydawniczymi? Jeśli tak, zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej, gdzie znajdziesz formularze do zapisu na nasze newslettery.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!