Dlatego też ze względu na ważność milczenia, nawet na rozmowy dobre, święte i budujące należy rzadko pozwalać uczniom dojrzałym, bo jest napisane: Nie unikniesz grzechu w gadulstwie (Prz 10,19) i gdzie indziej: Życie i śmierć jest w mocy języka (Prz 18,21). Wypada bowiem, by nauczyciel mówił i uczył, uczeń zaś powinien milczeć i słuchać (RegBen 6,3–6).
Z pewnością dziwi nas wskazanie św. Benedykta, że „ze względu na ważność milczenia, nawet na rozmowy dobre, święte i budujące należy rzadko pozwalać uczniom dojrzałym” (RegBen 6,3). Trzeba jednak pamiętać, że św. Benedykt mówi w tym miejscu o „dojrzałych uczniach”, czyli takich, którzy już osiągnęli pewien poziom życia wewnętrznego. Początkującym trzeba dużo przekazać z tradycji monastycznej, trzeba ich uczyć. Na początku zatem musi być sporo mowy dobrej i budującej. Później jednak następuje etap osobistego doświadczenia wartości milczenia i wszystkiego, czego się człowiek uczy. Musi on tego sam w sobie doświadczyć.
Święty Benedykt w następnym rozdziale o pokorze jeszcze raz powtarza zasadę milczenia skierowaną także do mnichów, którzy już doszli do pewnej doskonałości:
Dziewiąty stopień pokory: jeżeli mnich powstrzymuje język od mówienia, a zachowując milczenie, nie odzywa się nie pytany, gdyż Pismo poucza, że nie uniknie się grzechu w gadulstwie (Prz 10,19) i że mąż gadatliwy nie znajdzie kierunku na ziemi (Ps 139,12 Wlg) (RegBen 7,56–58).
Mnich na tym etapie nie odzywa się niepytany, milczy, kiedy mówienie nie jest konieczne. W rozdziale 6. czytamy dalej:
Wypada bowiem, by nauczyciel mówił i uczył, uczeń zaś powinien milczeć i słuchać (RegBen 6,6).
Ta zasada jest niewątpliwie ogólnie słuszna. Szczególnie ważna jest wówczas, gdy ją odnieść do modlitwy jako rozmowy z Bogiem. Powinniśmy Bogu, jako naszemu Mistrzowi, pozwolić mówić, a my winniśmy Go słuchać. Zazwyczaj jednak modlitwę kojarzymy z czymś wręcz odwrotnym, wydaje się nam, że na modlitwie możemy Boga zasypywać swoimi życzeniami. Brak nam w tym przypadku podstawowego wyczucia.
Sytuacja jednak nieco się zmienia, kiedy stajemy wobec drugiego człowieka, jakim jest opat i przełożony. Reguła widzi w nim zastępcę Chrystusa, niemniej jest on ułomnym człowiekiem i nie można być mu tak posłusznym, jak winniśmy być posłuszni Bogu. Cytowany fragment Reguły pochodzi z Reguły Mistrza, w której zasadniczo obowiązuje tylko jeden kierunek relacji: z góry w dół. Święty Benedykt to nieco zmienia. Kiedy podwładny widzi, że polecenie przekracza jego możliwości, powinien o tym porozmawiać z opatem (zob. RegBen 68). Niemniej św. Benedykt pozostawia nienaruszony szacunek, z jakim mnich powinien się zwracać do swoich przełożonych:
Toteż kiedy mamy prosić o coś przełożonego, należy prosić z szacunkiem pełnym pokory i uległości (RegBen 6,7).
Niestety, w naszym społeczeństwie kultura zwracania się z szacunkiem do przełożonych i starszych mocno podupadła. A trzeba wiedzieć, że taka kultura służy budowaniu ładu wewnętrznego.
Nie dopuszczamy zaś nigdy do niestosownych żartów oraz do gadania pustego i pobudzającego do śmiechu; potępiamy je zawsze i wszędzie. Nie pozwalamy uczniowi otwierać ust do takich rozmów (RegBen 6,8).
W filmie „Imię róży”, którego akcja toczy się w klasztorze benedyktyńskim, przedstawiono bibliotekarza bardzo surowego, który miał obsesję na temat żartów, a nawet humoru. Były one według niego godne potępienia. Takie stanowisko przypisuje się czasem św. Benedyktowi. Wystarczy jednak przeczytać fragment Reguły dotyczący Wielkiego Postu, aby się zorientować, że ta wizja jest bardzo uproszczona:
Niechaj każdy ponad wyznaczoną sobie miarę z własnej woli ofiaruje coś Bogu w radości Ducha Świętego (1 Tes 1,6), to znaczy: niechaj odmówi swojemu ciału trochę z jedzenia, picia, snu, rozmów, czy żartów i niech wygląda świętej Paschy pełen duchowej radości i tęsknoty (RegBen 39,6n).
Żarty są tu wymienione jako jedna z rzeczy naturalnych i pozytywnych, takich jak jedzenie czy spanie, w stosunku do których należy jedynie zachować umiar. Święty Benedykt nie widzi w samych żartach niczego zdrożnego, zakazuje jedynie pewnego typu żartów, co jest niewątpliwą racją. Do takich należy sarkazm czy wulgarne kawały.
Nieustanne gadanie jest wyrazem naszego zagubienia w życiu, a jednocześnie w dużym stopniu powoduje to zagubienie. Przez nieustanne gadanie chcemy coś zagłuszyć, chcemy narzucić sobie i innym widzenie i odczuwanie siebie i świata zgodne z naszymi wyobrażeniami, które wyrastają z naszych pragnień, namiętności, pożądań i lęków. Nasze chęci zagłuszają autentyczne sygnały dochodzące do nas ze świata i z naszego serca.
Zamykamy sobie w ten sposób możliwość odczytania tego, co prawdziwe, a przez to tracimy zdolność do odkrycia właściwej drogi. Milczenie w tym kontekście ukazuje się jako walka o otwarcie się na prawdę.
Zauważmy, że Pan Jezus po uzdrowieniu kogoś często poleca, by nie mówił o tym nikomu. Dlaczego? Przecież prawdziwa relacja o uzdrowieniu nie jest niczym złym, a nawet może innych pobudzić do wiary? W rozpowiadaniu innym o uzdrowieniu jednak nie uniknie się sensacyjności i ostatecznie zatrzymania się na widowiskowej warstwie całego doświadczenia, na zewnętrznej sferze doznania i wówczas traci się to, co jest najważniejsze. Natomiast cuda Pana Jezusa są zasadniczo znakami wskazującymi na głębszą prawdę. Przede wszystkim powinny one wzbudzić refleksję odnoszącą się do Niego, do tego Kim jest, jeżeli dokonuje takich cudów? A to z kolei powinno prowadzić do wiary:
Jeżeli nie dokonuję dzieł mojego Ojca, to Mi nie wierzcie. Jeżeli jednak dokonuję, to choćbyście Mnie nie wierzyli, wierzcie moim dziełom, abyście poznali i wiedzieli, że Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu (J 10,37n).
Cuda Pana Jezusa są zatem szczególnym dziełem. Powinniśmy w nich rozpoznać działanie Ojca. W cudach jest zawarty apel. Najlepiej widać to w historii niewidomego od urodzenia, którego Pan Jezus uzdrowił (zob. J 9). Uzdrowiony, kiedy rozpierała go radość, spotkał faryzeuszy, którzy zgorszyli się faktem, że Pan Jezus uzdrowił go w szabat. Jednak ich atak pobudził osobistą refleksję uzdrowionego. I wówczas sam dochodzi on do wniosku, że cud, jakiego doznał, mógł uczynić jedynie prorok, ktoś bliski Bogu. Kiedy spotkał Jezusa jeszcze raz, rozpoznał w Nim Syna Człowieczego (zob. J 9,35–38). Tutaj dokonało się dopiero właściwe uzdrowienie jego wzroku. Nakaz milczenia po doświadczeniu uzdrowienia powinien pomóc odnaleźć istotną prawdę: oto dotknął cię Bóg. Kim zatem jest ten, przez którego się to dokonało? Milczenie przeciwstawia się gadaninie, która zamiast otwarcia na prawdę, stara się narzucić własną wizję. Powinno ono doprowadzić do otwarcia serca na głęboką refleksję pozwalającą odkryć prawdę leżącą u podstaw doświadczenia.
Życie i śmierć jest w mocy języka (Prz 18,21). Jest to niezmiernie mocne stwierdzenie. Dlaczego się tak dzieje? Jest to dla nas trudne do zrozumienia, ponieważ słowo i mowa nie ma u nas właściwej wagi. Niestety jesteśmy często niepoważni w swoich wypowiedziach, mówimy byle co, powtarzamy zasłyszane wypowiedzi, „chlapiemy” słowem na lewo i prawo bez brania za nie odpowiedzialności. Odnosi się to zarówno do wymiaru społecznego, jak i indywidualnego naszego życia. Przy takim traktowaniu wypowiadanego słowa trudno zobaczyć, że w nim „jest życie i śmierć”.
Plemię żmijowe! Jakże wy możecie mówić dobrze, skoro źli jesteście? Przecież z obfitości serca usta mówią. Dobry człowiek z dobrego skarbca wydobywa dobre rzeczy, zły człowiek ze złego skarbca wydobywa złe rzeczy. A powiadam wam: Z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu. Bo na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony (Łk 12,35–37).
Niezależnie jednak od naszej świadomości lub jej braku, słowo odsłania prawdę o sercu, bowiem z obfitości serca mówią usta (Mt 12,34), i słowo, czy tego chcemy, czy nie, posiada swoją wagę. Z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu (Mt 12,36). Słowo jest świadectwem tego, czym żyjemy, co w sercu wybieramy.
Myśli, jakie nas nurtują najczęściej, nie są produktem naszej woli, ale same się pojawiają. Ksiądz Tischner starał się tę prawdę wypowiedzieć w formule: „ktoś mi myśli”. Pojawiające się myśli – dopóki ich nie przyjmujemy, nie są nasze. Stają się nasze dopiero wtedy, kiedy je przyjmujemy za swoje. Bardzo często jednak robimy błąd, uważając, że myśli są nasze już w momencie, gdy się pojawiają. Jednak niejako podpisujemy się pod nimi dopiero wtedy, kiedy je wypowiadamy, co czasem prowadzi do uzależnienia się od tych myśli. Głupio się nam później z nich wycofać. Gdy je ktoś kwestionuje, zaczynamy ich bronić, solidaryzując się z nimi całkowicie. Nawet, jeżeli coś głupiego „chlapniemy” i ktoś nas skrytykuje, zaczynamy bronić swojej wypowiedzi. W ten sposób myśl może stać się naszą niewolą, a nawet może nas niszczyć. Nie dajmy się zwariować naszym myślom!
Myśli zatem najczęściej nie są po prostu naszym świadomym produktem, chociaż i takie istnieją. Zasadniczo prawdą jest, że myśli nas nachodzą. Nie wiemy skąd pochodzą, gdzie jest ich źródło, dlaczego się pojawiają w naszych głowach. Dziedzina myśli jest podstawowym frontem walki mnicha. Niektóre przychodzące nam do głowy myśli są często pokusami i jako takie nie są jeszcze grzechem. Ojcowie Pustyni uważali nawet, że odgrywają one pozytywną rolę w życiu duchowym, bo pozwalają się ćwiczyć w doskonałości. Świętość wzrasta w nas przez walkę z pokusami. Mimo usilnych starań nie panujemy jednak nad swoimi myślami. Panować nad nimi potrafi jedynie święty po latach wytrwałej walki. Myśli pojawiają się w najmniej spodziewanym momencie. Szczególnie mocne jest doświadczenie rozproszeń, czyli nachodzących nas myśli, kiedy staramy się skupić na modlitwie.
Frontem walki jest serce człowieka. Mnisi bardzo dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że podstawowa walka duchowa rozgrywa się w dziedzinie myśli. One są źródłem naszych działań, dobrych lub złych. Zatem trzeba już na poziomie myśli rozeznawać to, co jest dobre i co jest złe. Potrzeba czujności. W tradycji monastycznej nazywa się to „strażą serca”. Trzeba być dobrym „bramkarzem”, aby nie dać sobie strzelić tego, co nie jest nasze. Takie rozeznanie pozwala uniknąć niepotrzebnego zła, w które możemy wpaść.
Aby rozeznać prawdziwą wartość myśli, nie można dać się im zawładnąć. Musimy dobrze sobie uświadomić, że myśli do nas przychodzą, a stają się naszymi wówczas, gdy je za swoje przyjmujemy. Zatem aby dana myśl, wyobrażenie, a nawet uczucie stało się naprawdę nasze, musimy się z nimi utożsamić. Niestety, najczęściej ten proces odbywa się spontanicznie bez świadomości. Spontanicznie wybieramy na własne wyczucie, zgodnie z duchem, jakiego w sobie mamy. Wydaje się, że często jest to zasadniczo dobry wybór, bo złe myśli nas rażą. Ale niestety także dajemy się uwieść złej myśli. Najczęściej widać to wyraźnie, gdy narzekamy, wpadamy w szemranie, którego zło wcześniej omówiliśmy. Co prawda w końcu działamy poprawnie, nie traktując narzekania poważnie, niemniej nasienie zła zapada w serce i zachwaszcza je. Gorzej, jeżeli jesteśmy emocjonalnie zdenerwowani, czujemy się zaatakowani lub nosimy w sobie złość. Wtedy bardzo łatwo przyjmujemy każdą myśl lub wyobrażenie, które zgadza się z naszymi pragnieniami. Podobnie w podnieceniu, w przynagleniu, w uzależnieniu, w tłumie pobudzonych ludzi złe myśli bardzo łatwo przyjmujemy za swoje. Milczenie w tym kontekście jest ćwiczeniem, wysiłkiem dystansowania się do nachodzących nas myśli, uczuć i wyobrażeń. Dzięki milczeniu nie ulegamy czemuś, co się nam narzuca, zachowujemy wolność.
To, co do nas przychodzi, trzeba rozważyć, patrząc na zgodność z tym, co w sercu odkrywamy jako dobro i prawdę. Jest to możliwe tylko wtedy, kiedy nie jesteśmy „przyklejeni” do swoich myśli. Ale aby osiągnąć zdystansowanie, potrzeba milczenia, które jest wsłuchaniem się we własne serce, albo mówiąc językiem św. Augustyna, wsłuchaniem się w wewnętrznego Nauczyciela, tego, który nam w sercu mówi, co jest prawdą, a co nią nie jest. W sercu bowiem, zgodnie z jego określeniem z Katechizmu Kościoła Katolickiego (nr 2563), rozstrzyga się prawda lub fałsz naszego życia.
Fragment książki Milczeć, aby usłyszeć
Włodzimierz Zatorski OSB (ur. 1953) benedyktyn, fizyk, teolog, filozof. Ukończył studia z fizyki teoretycznej na Uniwersytecie Jagiellońskim (1980 r.) Od 1980 w Opactwie Benedyktynów w Tyńcu, (śluby wieczyste złożył w 1984 r.). Założycieli wieloletni dyrektor Wydawnictwa Benedyktynów „Tyniec”. Od 2005 do 2009 przeor w Tyńcu, 2010-2013 mistrz nowicjatu. Od 2015 szafarz (ekonom) klasztoru. Od 2002 roku prefekt (opiekun) oblatów świeckich przy Opactwie w Tyńcu. Autor ponad 40 tytułów książkowych w tym 3 tytuły z zakresu duchowości lidera: Podstawy duchowości lidera (2011), Duchowość lidera. Wybrane zagadnienia (2014), Duchowe dylematy lidera (2017).
Fot. Kazimierz Urbańczyk
Jeśli zainteresował Cię nasz materiał, mamy dla Ciebie propozycję! Możesz otrzymywać raz w tygodniu, w sobotę o 19:00, e-mail z najnowszymi artykułami z portalu cspb.pl. Wystarczy, że zapiszesz się do naszych powiadomień poniżej...
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi artykułami, informacjami dotyczącymi projektu "Filokalia" oraz nowościami wydawniczymi? Jeśli tak, zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej, gdzie znajdziesz formularze do zapisu na nasze newslettery.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!