Chciałbym skupić się na naszej benedyktyńskiej metodzie na życie, która jest bardzo przydatna w tym czasie charakteryzującym się wielogłosowością różnych stanowisk, przekonań, dyskusji wspartych jednocześnie medialnymi środkami i spróbować zobaczyć pewien aspekt tego doświadczenia. Mieliśmy w Godzinie Czytań czytanie z Reguły św. Benedykta „O posłuszeństwie”. Św. Benedykt chciałby, żeby to posłuszeństwo było płomienne. Płomienne – dlaczego? Dlatego, że widzi w tym nie tylko wyrzeczenie własnej woli, ale widzi jednocześnie – idąc po tej linii – dar, wielki dar życia, wielki dar łaski Bożej, który w ślad za tym ogołoceniem się z własnego ja, nie torpeduje inicjatyw w człowieku, tylko oczyszcza je z subiektywizmu. Oczyszcza je właśnie z domieszki ludzkich, rozmaitych kalkulacji. Ale to oczyszczenie z ludzkich kalkulacji, z subiektywizmu, nie powoduje tego, że człowiek przestaje myśleć, że człowiek zamienia własne myślenie na myślenie kogoś drugiego, tylko, że właśnie to, co w nas jest wrażliwością wewnętrzną na głos samego Pana, zostaje w ten sposób oczyszczone. Jeżeli ja słyszę konkretnie Chrystusa w tej szkole życia, to wówczas właśnie rodzi się we mnie ten płomień. Płomień daru z siebie dla Boga, dla innych. Rodzi się inicjatywa miłości. Rodzi się jakiś jej szerszy horyzont.
Często, kiedy słyszymy o posłuszeństwie, o relacji władza–posłuszeństwo, od razu lądujemy w takich przewidywalnych trudnościach w relacji: z przełożonym, z kimś, kto ma władzę. Słysząc o posłuszeństwie, to słyszymy, że trzeba się wyrzec własnego ja; od razu przewidujemy trudności, jakie będziemy mieć w tych relacjach. Trudności wynikające z różnych sposobów myślenia, postaw, przekonań – nawet czasem bardzo szczerze i zaangażowanie dobrych – ale przewidujemy kryzysy. Jak gdyby sama ta struktura hierarchiczna miała w sobie coś takiego, że siłą rzeczy musi w te konflikty wprowadzać i trzeba się na nią zgodzić trochę jak na zło konieczne, żeby wspólnota Kościoła, czy inna, była przynajmniej wspólnotą na fundamentalnym, takim czysto formalnym poziomie.
A tymczasem św. Benedykt widzi to inaczej. Jak to jest? Co decyduje o tym, że on widzi posłuszeństwo i ten hierarchiczny układ jako dzieło Ducha? I to, że to właśnie tego Ducha nie gasi, nie usztywnia, nie banalizuje, ale rozwija? Rozwija z szacunkiem dla różnych twórczych inicjatyw i tworzy właśnie wspólnotę żywą. Aby uchwycić na czym polega ta trudność, która sprawia, że zaraz widzimy w posłuszeństwie przede wszystkim trudności, które tam nastąpią, a nie to, że to jest droga do wolności, do pełni życia w Duchu i w Jego mocy, trzeba spojrzeć na pojęcie władzy. Samo pojęcie władzy w Kościele, a św. Benedykt tworzy miniaturę Kościoła, opiera się na słowach Chrystusa Dana jest Mi wszelka władza na niebie i na ziemi (zob. Mt 28,18). Te słowa wypowiada Chrystus-Król, Chrystus Zmartwychwstały, Ten, który zwyciężył, który za chwilę pójdzie na Prawicę Ojca i wśród Jego ostatnich poleceń danych uczniom jest właśnie jednocześnie to zapewnienie Dana MI jest wszelka władza na niebie i ziemi. Pojęcie władzy w odniesieniu do Chrystusa mówi nie tylko o Jego miłości, ale mówi o jej mocy, o jej skutecznej mocy, o jej przewadze nad ciemnością, nad destrukcją, nad śmiercią, nad grzechem. Pojęcie władzy wypowiedziane przez Chrystusa w tym momencie mówi o przewadze tego, co duchowe, tego, co jest z prawdy, tego, co jest z Ducha nad tym, co jest siłą destrukcji, zniewolenia – wyraźnie! Jeżeli człowiek odczyta, czym jest władza Chrystusa, to partycypuje w Jego Boskiej mocy. I to ma na względzie św. Benedykt.
Ale co można zrobić, żeby zobaczyć to wszystko właśnie w tym horyzoncie? Otóż właśnie Reguła św. Benedykta podpowiada, że aby tak zobaczyć posłuszeństwo, nie można widzieć i koncentrować się tylko i wyłącznie na nim samym. Tylko trzeba słuchać Boga, Chrystusa w czterech komplementarnych wymiarach wtajemniczenia w Misterium. Posłuszeństwo jest tylko jednym z nich. Uczymy się – za wskazówkami św. Benedykta – słuchać Boga w osobistym lectio divina, w Jego Żywym Słowie. Czyli osobiste studium Słowa Bożego. I to jest tak samo wymagane, jak posłuszeństwo. Po drugie: uczestniczymy w Liturgii, a więc modląc się wspólnie i osobiście. Słuchamy Boga jako uczestnicy Liturgii. W życiu oblatów jest Liturgia Godzin. To jest też słuchanie Chrystusa, to jest aktywna modlitwa, ale i słuchanie Chrystusa obecnego, działającego w Liturgii. I trzecia rzecz, to jest słuchanie Boga w drugim człowieku, w moim bliźnim. Nie pionowo – jak jestem ustawiony do przełożonego – ale w tym moim bracie, który jest obok.
I teraz te cztery wymiary dla św. Benedykta stanowią nierozerwalną całość. Brak jednego z tych wymiarów powoduje, że trzy pozostałe nie osiągają celu. I dlatego mówienie często o samym posłuszeństwie grawituje w kierunku tych przewidywalnych trudności bardziej niż wyzwala pasję zaangażowania. Ponieważ, aby wyzwalało pasję zaangażowania, to trzeba przypilnować tych trzech pozostałych wymiarów wtajemniczenia.
Księga Wyjścia ilustruje nam dwie skrajne sytuacje, w których mamy do czynienia z przełożonym. Najpierw z kompletnie beznadziejnym tak, jak tylko może być – dokumentnie zamkniętym na podwładnych, mającym własne wizje. To jest faraon, to jest ich szef. I ten ich król, ten ich przełożony – trudno sobie wyobrazić bardziej zamkniętego wewnętrznie człowieka na wszystko z czym ten lud do niego przychodzi. Zawsze im powie „Nie”, zawsze im powie „Ja wiem lepiej, a wy nic nie rozumiecie”, zawsze im powie „Wy jesteście nieposłuszni”, a jeżeli będą próbowali pertraktować, to jeszcze posłuży się siłą, żeby sobie na przyszłość nie myśleli… Całe misterium wyjścia Izraela z niewoli egipskiej dokonuje się w takim sytuacyjnym kontekście, gdzie szef jest kompletnie „zabetonowany” horyzontalnie.
Jak to się dzieje, że Izrael dokonał wyjścia? Kiedy się przyjrzymy, to najpierw Mojżesz, a potem razem z nim Izraelici, mając trudności z szefem, trzymają się z całej siły trzech pozostałych wymiarów wtajemniczenia. Starają się osobiście rozważyć, co Bóg mówi i uzyskują pewne poznanie. Starają się zrobić, co się da w relacji z faraonem. Ponoszą porażkę, ale starają się. Dalej: modlą się. Mają swoją modlitwę, swoją liturgię opartą na Przymierzu. Odczytują, że trzeba mieć z Bogiem osobisty kontakt, relacyjny, w miłości, w liturgii, w modlitwie osobistej. I oprócz tego dbają o to, żeby siebie nawzajem rozumieć.
I zobaczcie, nawet wtedy, gdy mają trudności z tym szefem, to te trzy pozostałe wymiary sprawiają, że historia nie stoi w miejscu. Próbują – jak się da – i nawet, jeżeli faraon każe im się z powrotem wziąć do roboty i jeszcze im jej dokłada, to trudno. Nie wzniecają jakiegoś otwartego buntu, tylko biorą się do tej roboty, chociaż wewnętrznie nie akceptują tego polecenia, ale je wykonują. I teraz okazuje się, że przy tego rodzaju krokach wtajemniczenia, Bóg objawia się jako Pan historii. Jako Ten, który udziela człowiekowi słabemu Swojej Mocy, zaprasza do współdziałania. Zaprasza do tego, żeby razem budować dalej. I teraz się okazuje, że jak się człowiek trzyma tych kroków, to w tej historii zaczyna się coś dziać i kończy się to tym, że na faraona spadają skutki jego własnych błędów, skutki jego własnych, błędnych decyzji. Do tego stopnia, że to on wydaje rozkaz, by Izrael wyszedł z Egiptu – pod wpływem okoliczności, z którymi sam sobie nie daje rady. Dosłownie on ich wypędził. Tu się ukazuje zwycięstwo Mocy Bożej. Cztery kroki wtajemniczenia i okazuje się, że te pojęcia władzy, posłuszeństwa uzyskują zupełnie inny horyzont. Człowiek się zapala pasją do tej szkoły życia, która daje autentyczny udział w Mocy działającego Boga-Pana historii.
Idziemy dalej z Izraelem na pustynię. I teraz zobaczymy inną rzecz. Tu mają innego przełożonego, jakim jest Mojżesz. On miał początkowo w Egipcie pełne poparcie. Co powiedział, to jak w dziesiątkę – wszyscy aż klaskali. Wobec faraona on ich wszystkich reprezentował. Byli w jedności z nim całkowicie. Natomiast na pustyni stała się przedziwna rzecz: u tych samych ludzi sytuacja się odwraca. Przychodzą jakieś próby, okazuje się, że przez pustynię trzeba dalej iść. Niewoli już nie ma, ale droga wcale nie jest łatwa. Trzeba pielęgnować w sobie pragnienie, by nie tylko z Egiptu wyjść, ale i aby do Ziemi Obiecanej dojść. I teraz zaczynają się różne schody itd. I zaczyna się najpierw taki szum: szemranie, gadulstwo, paplanina, każdy gada, co tam uważa. A wypadkową tej gadaniny jest tendencja spadkowa. To jest tak, jak Mickiewicz kiedyś powiedział, że ta paplanina to takie zręczne manewry wojska uchodzącego z pola bitwy. I teraz paradoksalnie Mojżesz, któremu wcześniej wszyscy klaskali i byli za nim, teraz to on jest ten zły. Najchętniej wypowiedzieliby mu posłuszeństwo. Najchętniej by zawrócili. Co się stało? Czy ludzie się zmienili? Nie. To są ci sami ludzie, co poprzednio. Nie zrobili żadnej wolty. Absolutnie. Jedynie nowa sytuacja wydobyła z człowieka głębsze pokłady jego samego, te głębsze motywacje, które gdzieś tam w człowieku były. Wydobyła z człowieka co w nim siedziało. Nie nastąpiła przemiana ludzi, a jedynie ujawnienie osób w głębszy sposób od środka. I teraz sytuacja staje się tak dramatyczna, że w pewnym momencie nawet Pan Bóg mówi Mojżeszowi: „Słuchaj, wiesz co – napracowałeś się, zostaw to wszystko i idź sam”. I ma prawo. Poniekąd Pan Bóg daje mu prawo odejść i iść dalej samemu. Ma do tego prawo w tej sytuacji. Ale mając do tego prawo, odkrywa w sobie pragnienie, by jednak nie rezygnować, by powalczyć, by znaleźć w sobie taką siłę ducha, by mimo wszystko porwać innych dalej, w dobrym kierunku, żeby nie zrezygnowali, żeby nie odeszli.
Owszem, można zrobić takie rozwiązanie: zostawiam wszystko, idę dalej sam. Pan Bóg się nawet na to zgodził. Ale Mojżeszowi to trochę za mało. „Mogę iść sam, ale chciałbym iść razem ze innymi”. I teraz zobaczcie, co on robi. Pismo Święte pokazuje nam, co należy zrobić w takiej sytuacji. Najpierw idzie do Boga – jego osobista modlitwa, zasłuchanie się w Boże Słowo… Czyli znowu: pilnuje czterech wymiarów wtajemniczenia. Przełożonego nie ma, nie ma nad nim nikogo poza Panem Bogiem, ale – z drugiej strony – on nie jest tak całkiem sam, bo jest Aaron i jeszcze paru innych, myślących podobnie. I z nimi jest w jedności. I stara się zrobić wszystko, co może, żeby wziąć pod uwagę również tych, którzy się teraz sprzeciwiają, szemrają, żeby wziąć pod uwagę całość tej rzeczywistości. A więc trzyma się tych fundamentalnych wymiarów wtajemniczenia. Dzięki temu uzyskuje jakąś mądrość, ale i jakąś siłę duchową, że nie zawrócą, że ich dalej porwie, poprowadzi. A Pan Bóg mu dopomaga, bo przez pewne spektakularne wydarzenia, jak nagłe pojawienie się manny, czy wody ze skały, znowu są znaki Bożej Obecności. Nie zatrzymała się historia, kiedy nawet tak wąziutka grupa, która została wokół Mojżesza, pilnowała czterech komplementarnych punków wtajemniczenia. I zobaczyli światło. Nie zostali w tym wszystkim sami, a uzyskali pewną siłę i mądrość, żeby wszyscy nadal szli w dobrą stronę.
Teraz idziemy do Nowego Testamentu. Często możemy usłyszeć, że „Pan Jezus teraz musi posługiwać się pośrednikami i że ten kapłan, jaki jest taki jest, ale na Pana Jezusa nie wygląda. Zawsze musimy słuchać Pana Jezusa przez jakieś filtry. Albo przez filtr tego kapłana, albo w Liturgii, jak Go słuchamy, to przez filtr znaków, słów. Jak słuchamy Go w Piśmie Świętym, to przez filtr słów napisanych dwa tysiące lat temu. Jak słuchamy Go nawet w osobistej modlitwie, to przez filtr naszej własnej historii życia, naszej duszy. Zawsze przez jakieś filtry! A Apostołowie… ci to mieli przywilej, bo słuchali Go bezpośrednio. Nie było żadnej wątpliwości, że to, co usłyszę to Głos samego Pana. No, ci to mieli przywilej… . Ale spróbujmy popatrzeć trochę dalej. Rzeczywiście, historyczny Pan Jezus – widzialny pociąga uczniów różnymi znakami, ale dopóki Go widzą tak, jak człowiek człowieka widzi ludzkimi oczami, to owszem jakoś idą za Nim, ale sami nie wypadają wcale ipso facto najlepiej, bo a to nie za bardzo rozumieją, co mówi, a to, kiedy wydaje im jakieś polecenie, to często stają zupełnie bezradni i nie wiedzą, jak się za to zabrać. Co z tego, że Go widzą, co z tego, że Go słyszą, jak to się wcale tak ipso facto nie przekłada od razu na jakieś umiejętności, na jakąś jasność rozumienia. Cały czas dopóki Go widzą ludzkimi oczami, to sami nie wyglądają na Apostołów z prawdziwego zdarzenia. Przez cały ten okres, kiedy widać Jezusa i słychać Go tak bezpośrednio, to człowiek nie wygląda ipso facto jak heros Ducha. Wręcz przeciwnie. Oczywiście nawet czasem coś wyjdzie jak np. wysłał 72, to wrócili ciesząc się, taka wstępna ewangelizacja; a to parę kroków po wodzie się zrobiło zanim się wpadło z powrotem do jeziora; a to czasem mądrze coś powiedział – „Piotrze, błogosławiony jesteś, bo nie ciało i krew ci objawiły, ale Ojciec Mój” (por. Mt 16,17). Były przebłyski, ale na Apostołów, którzy mieli iść na cały świat, to jakoś długo nie wyglądali.
A kiedy pójdą na cały świat? Wtedy, kiedy Chrystus zniknie im sprzed oczu. Po Wniebowstąpieniu zero kontaktu fizycznego. Znika im całkowicie. I teraz nastąpi Pięćdziesiątnica, czyli obdarowanie Łaską, obdarowanie Mocą, obdarowanie Światłem rozumienia także słów Chrystusa, wcześniejszych zdarzeń, cudów, znaków. Pięćdziesiątnica następuje w relacji do Niewidzialnego, a Obecnego w Duchu. Czy zatem filtry przeszkadzają? Nie. Niewidzialna Obecność Pana to jest Rzeczywistość, która prowadzi nas do pełnego wtajemniczenia, do pełnego udziału w Pięćdziesiątnicy. Niewidzialna Obecność Pana jest przywilejem. Jest przywilejem większym niż fizyczny kontakt z Jego historyczną obecnością. Te cztery wymiary wtajemniczenia rozumieją Pięćdziesiątnicę. Rozumieją, że w tych krokach wtajemniczenia jest wtajemniczenie pełne niezależnie od tego na jakim poziomie są wszelkiego rodzaju filtry. Nie można by było mówić o mocy miłości, o mocy Pana Boga, gdyby Panu Bogu przeszkadzały filtry. To Jego Niewidzialna Obecność jest przywilejem. To Jego Niewidzialna Obecność jest wymiarem Królowania po Prawicy Ojca, Jego bycia Głową świętej społeczności Kościoła. Jest przywilejem obecnych, historycznych ludzi. Niewidzialna Obecność Pana, w której zawiera się cała pedagogia Bożej Mądrości i Mocy.
A zatem na drodze oblackiej jesteśmy na niesamowitej ścieżce, która pragnie owocować w nas nowymi łaskami, nowym światłem, nowym wyborem, co dziś może być. I w Starym Testamencie mamy przykład, jak Mojżesz miał kłopoty, to zamiast gonić za ludźmi, żeby im jakieś króliki z kapeluszy wyciągać, żeby im pokazywać Pana Boga, to poszedł na 40 dni, żeby w skupieniu sam osobiście rozważyć Boże Słowo, Bożą Obecność; żeby otrzymać do serca taki pokój wewnętrzny, który mu jednocześnie towarzyszył w dalszym skutecznym działaniu. Z taką siłą przekonania porwał, wyciągał ludzi z pewnych iluzji. Ludzi, którzy byli pełni nadziei, rozbudzeni, ale potrzebujący oczyszczenia, podtrzymania w nadziei. A jednocześnie siła iluzji jest tak potężna, że potrzebuje czasem i twardej ręki. Potrzebuje kogoś zdecydowanego i nie dlatego, że ktoś jest apodyktyczny, ale dlatego, że wie którędy droga.
Wie, gdzie Ten Duch, który nie gaśnie, a który ożywia. I w Nowym Testamencie, kiedy widzimy jak św. Piotr jako pierwszy papież rozważa i ma trudność, co dalej, jeśli chodzi o konflikt między samymi chrześcijanami pochodzenia żydowskiego i greckiego. Ale tak, jak potrafi stara się podjąć decyzję odpowiedzialnie i pomaga mu św. Paweł, Barnaba i inni. Pan Bóg przez nich powiedział mu, co jest lepsze. Przez jego podwładnych powiedział mu, co jest lepsze. A podwładni dzięki jego zdecydowaniu otrzymali pieczęć Posłania – ze swoim rozeznaniem, które bez pieczęci Piotra pozostałoby tylko ich prywatnym zrozumieniem Pana Boga, ale nie miałoby w sobie siły oddziaływania na innych.
Piękna benedyktyńska szkoła wtajemniczenia w życie wewnętrzne, które wykorzystując okoliczności, w których w danym momencie człowiek zmaga się i stawia pytania, poddaje mu cztery filary wtajemniczenia w Misterium Boga i człowieka, które przypilnowane, z konieczności owocują Łaską i Światłem.
Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Benedictus”, który prowadzony jest przez oblatów benedyktyńskich.
Konrad Małys OSB – studiował filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim, pierwsze śluby złożył w roku 1990, święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r.; z zamiłowania liturgista. Pracował w wydawnictwie Tyniec, w latach 2000–2006 pełnił funkcję mistrza nowicjatu. Był także wizytatorem Kongregacji Niepokalanego Poczęcia SS. Benedyktynek Mniszek w Polsce. W latach 2013-2015 Przeor Administrator opactwa.
Fot. Marcin Marecik / Na zdjęciu: Kaplica w Opactwie Benedyktynów w Tyńcu. Fragment polichromii z życia św. Benedykta. Autor polichromii: Michał Szwarc
Jeśli zainteresował Cię nasz materiał, mamy dla Ciebie propozycję! Możesz otrzymywać raz w tygodniu, w sobotę o 19:00, e-mail z najnowszymi artykułami z portalu cspb.pl. Wystarczy, że zapiszesz się do naszych powiadomień poniżej...
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi artykułami, informacjami dotyczącymi projektu "Filokalia" oraz nowościami wydawniczymi? Jeśli tak, zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej, gdzie znajdziesz formularze do zapisu na nasze newslettery.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!