Biorąc do ręki zapis prywatnych objawień, niezależnie od tego, czy powstały w trzynastym, czy w dwudziestym wieku, stajemy przede wszystkim przed zdumiewającym, a dla niektórych szokującym twierdzeniem, że pisząca osoba rozmawia z samym Chrystusem, już nie mówiąc, że i ze świętymi; i otrzymuje wprost od Niego pouczenia i komentarze, dotyczące czasem spraw wielkich, ale bardzo często także drobnych zdarzeń codziennego życia i różnych problemów, przed którymi właśnie stoi. Są ludzie, których takie twierdzenie odpycha i którzy z tej racji nie potrafią się przemóc, by przeczytać, na przykład, dzienniczek św. Faustyny Kowalskiej. Od samego początku załóżmy więc jako podstawę dalszych rozważań, że czytać nie mają obowiązku. Żadne zwierzenia żadnego mistyka, kiedykolwiek i gdziekolwiek by powstały, nie są niczym więcej niż prywatnymi objawieniami: nie mają rangi Objawienia biblijnego ani rangi oficjalnej nauki Kościoła (Kościół może najwyżej stwierdzić, i nieraz rzeczywiście po starannym przebadaniu tekstu stwierdza, że nie są z tą nauką w niczym sprzeczne). Nikogo nie obowiązuje ani ta lektura, ani wiara we wszystko, co tam powiedziano; i nikt nie zgrzeszy, odkładając w tej chwili także i tę książkę, i więcej jej nie biorąc do ręki. Niemniej zwierzenia takie można czytać z wielkim duchowym pożytkiem, gdyż po to powstały. Dla tych więc, którzy czytać dalej chcą i potrafią, trzeba będzie tu jeszcze dodać kilka wyjaśnień.
Po pierwsze, musimy pamiętać, że przeżycie mistyczne jest z natury swojej przeżyciem niewyrażalnym. Jest bowiem kontaktem z rzeczywistością Boga, rzeczywistością duchową – podczas gdy wszystkie środki wyrazu, jakimi język ludzki dysponuje, nawet pojęcia oderwane, nawet terminy teologiczne, są z konieczności oparte na spostrzeżeniach i przeżyciach zmysłowych. Takie jest przecież pochodzenie całego naszego słownictwa w jakimkolwiek języku. Zresztą jak przełożyć To, co jest samo w sobie Jedno, na wielość ludzkich słów? Już więc z samego założenia możemy się spodziewać, że mistyk znajdzie tylko bardzo niedoskonały sposób wyrażenia tego, co przeżył. Będzie także nieraz usiłował wspomóc nieudolność dostępnego sobie słownictwa, stosując obraz poetycki, przenośnię, symbol. Po drugie, jest nieuchronne, że znalezione środki wyrazu będą czerpane z psychiki, a więc ze skojarzeń, lektur, zdolności, charakteru, środowiska, epoki itd. – samego mistyka. Boże światło, które on w niewyrażalny sposób dojrzał, dociera więc do nas przefiltrowane przez jego psychikę. Indywidualny zespół skojarzeń zaznacza się choćby w rodzaju używanych obrazów czy przenośni; i tak św. Franciszek z Asyżu odbiera jedno ze swych najgłębszych przeżyć mistycznych jako muzykę anioła, grającego zresztą tylko na jednej strunie; u św. Teresy z Avili natomiast jednym z głównych terminów jest smak. To zróżnicowanie jest kolejnym progiem dla czytelników, gdyż mogą się znaleźć i tacy, którzy nie mając w zasadzie nic przeciw autorom mistycznym, jednych spośród nich czytają z łatwością i pożytkiem, gdyż ich „filtr” jest dla nich zrozumiały, innych natomiast nie tolerują zupełnie. Trzeba w jakimś przynajmniej stopniu dzielić z autorem rodzaj skojarzeń, rozumieć jego słownictwo i obrazy; inaczej czyta się tylko powierzchownie i pozostaje z tej lektury wrażenie taniej sensacji. Oczywiście jednym z ułatwień jest fakt należenia do tej samej epoki, co autor mistyczny, ale to także nie działa mechanicznie i może raczej należałoby powiedzieć, że fakt nie należenia do tej samej epoki jest jednym z możliwych utrudnień lektury. Nikt w czasach św. Gertrudy nie potrzebował, by mu wyjaśniano rolę i funkcję herolda/zwiastuna, ale nie ma ona odpowiednika w dzisiejszym protokole dyplomatycznym. Pewną rolę może tu grać także i warsztat pisarski, gdyż bywają wśród mistyków tacy, którym dano w tej dziedzinie wybitny talent (jak choćby właśnie św. Teresie z Avili), ale bywają i tacy, którzy nawet z ortografią mają problemy; a nawet wśród zdolnych pisarzy bywają urodzeni poeci i urodzeni prozaicy. To zróżnicowanie zdolności odnosi się zresztą także i do Objawienia biblijnego: żeby się o tym przekonać, wystarczy porównać długie, niezgrabne, mozolnie szczegółowe „przypowieści” Ezechiela z mistrzowską grą skrótowych obrazów literackich u Izajasza.
W praktyce jednak chyba największym utrudnieniem lektury jest niemal nieuchronna w opisach przeżyć mistycznych obecność słów i obrazów czerpanych z dziedziny ludzkiej miłości. Czytelnik urodzony w XX wieku i wychowany na Freudzie odruchowo dopatruje się tutaj rzutowania ludzkich tęsknot na Boga, posądzając o to zwłaszcza mistyków żyjących w celibacie; odkłada więc książkę z niesmakiem i z wyrokiem w rodzaju: „Nie ma taka biedaczka męża, to sobie wyobraża, że się przytuliła do Chrystusa”. Wedle takiego pojmowania, rzeczywistością są ludzkie popędy, a ich nie najszczęśliwszym odbiciem, zwłaszcza u osób sfrustrowanych – tak zwane przeżycia mistyczne. W istocie jest wręcz odwrotnie. Przeżycie mistyczne jest rzeczywistością tak pełną i ostateczną, że w porównaniu z nim świat, środowisko, nawet własne ciało są tylko cieniem, a już cieniem cieniów są wyrazy, którymi próbuje się je oddać; ale szukając jakby po omacku możliwie najmocniejszych i najwymowniejszych obrazów, trafia się zwykle na te właśnie, którymi ludzie zwykli na ziemi opisywać miłość. Wiedzieli o tym mistycy od początku, odkąd Bóg zaczął objawiać swoją obecność; i to wszyscy, bez różnicy płci, stanu cywilnego i epoki. Wiedział o tym na przykład biblijny autor Pieśni nad pieśniami; wiedzieli o tym także autorzy monastyczni, a już przede wszystkim św. Bernard, którego najważniejsze dzieło jest właśnie komentarzem do Pieśni. Na jego też przede wszystkim frazeologię natrafiały, szukając wyrazu dla swoich przeżyć, jego zakonne współsiostry i czytelniczki, mistyczki z Helfty.
Podobną rolę pełnią wszelkiego rodzaju superlatywy. Jak oddać wszechogarniającą radość, unikając słów takich jak słodycz, najmilszy, raj? Mistyk używa tych słów dlatego po prostu, że lepszych nie ma, a zwłaszcza mocniejszych nie ma, chociaż dla niego są one i tak jeszcze niewyobrażalnie blade; po czym przychodzi czytelnik i krzywi się: Przesłodzone! Krytykowano w ten sposób także i dzieło Gertrudy, nawet doceniając jednocześnie jego wartość: pewien kierownik duchowy w siedemnastowiecznej Francji, gdzie bardzo dobrze znano się na literaturze, zalecał swym podopiecznym czytać je mimo lekkiego niesmaku, który mogłoby budzić…
Ponieważ (powtórzmy) tekst objawień jest światłem przefiltrowanym przez czyjąś konkretną psychikę, nie możemy się dziwić, że w usta Chrystusa włożone są sformułowania charakterystyczne dla pojęć środowiska, w którym mistyk żyje, porównania dla tego środowiska zrozumiałe, obrazy wzięte z otaczającej go rzeczywistości. Kto by się na ich miejsce spodziewał, na przykład, obrazów i porównań wziętych z czasów życia Chrystusa na ziemi, jako świadectwa, że to On naprawdę mówi, a nie tylko jako echa lektury mistyka – ten nie tylko nie dostrzegałby przepaści, jaka istnieje między przeżyciem mistycznym a jego zapisem, ale także nie doceniałby kurtuazji Pana, który objawiając się swemu stworzeniu, pozwala mu ujmować to przeżycie we własnym języku. W sumie, teksty, które otrzymujemy, są przypuszczalnie najlepszym osiągalnym dla danego mistyka wyrazem niewyrażalnego kontaktu z Bogiem, ale to nie znaczy, że muszą być we wszystkich szczegółach do przyjęcia dla czytelników. Należy je więc zawsze ujmować jako całość raczej niż jako zbiór sensacyjnych drobiazgów. Św. Gertruda miała nadzieję, że dzieląc się swymi przeżyciami, zachęci wielu ludzi do modlitwy; nie w tym celu więc pisała, żeby czytelnicy mogli zaspokajać ciekawość szczegółami, albo domagać się od Boga przeżyć mistycznych także i dla siebie, albo tym bardziej usiłować je sobie wmawiać – ale w tym, aby znaleźli jeden więcej dowód Bożej dobroci, jeden więcej motyw do ufności. Po czym powinni książkę odłożyć, gdyż nie jest już dłużej potrzebna, i zająć się radosną służbą Panu. Dziś nazwalibyśmy to apostolstwem kontemplacji.
I wreszcie ostatnia trudność. Od XVI wieku przywykliśmy, że mistrzowie życia wewnętrznego dowodzą wyższości „modlitwy myślnej” nad „modlitwą ustną”, rozdzielając je tak, jak gdyby jedna z nich automatycznie wykluczała drugą. Ostateczny wyraz tego przekonania znajdował się w modnym przez kilka stuleci układaniu schematów rozważań na czas liturgii, żeby czymś pobożnym zająć myśli, podczas gdy usta trzepią (Nawet i w naszych czasach miewa się wrażenie, że celebrans, który zaraz po powitaniu wiernych powiadamia ich z góry, o czym będzie dzisiejsza Ewangelia, robi to po to, by mieli czym od razu zająć myśli podczas recytacji spowiedzi powszechnej, Kyrie i Gloria… w przekonaniu, że teksty liturgiczne to właśnie recytacja tylko, nie modlitwa). U Gertrudy jest dokładnie przeciwnie: nawet rozmyślania układają się w schemat liturgii, od pozdrowienia do końcowego błogosławieństwa. Mamy u niej przykład tradycyjnej pobożności monastycznej w stanie czystym, karmionej tekstami liturgicznymi i pojmującej całe życie w ogóle (a nie tylko życie modlitwy) jako jedną wielką liturgię kosmiczną, w niebie i na ziemi; toteż przeciwstawienie modlitwy ustnej i myślnej w ogóle dla niej nie miałoby sensu, bo i tak modli się cały człowiek, sercem i umysłem, a czy przy tym akurat siedzi samotnie w ciszy, czy też śpiewa, to już mniej ważne. Jest charakterystyczne, że mistyczki z kręgu monastycznego – jak Hildegarda czy właśnie Gertruda – przeżywają ekstazy, nie objawiając ich na zewnątrz, a już zwłaszcza nie przerywając ani tym bardziej nie zakłócając liturgii. Po prostu nie ma dla nich powodu, żeby (jeśli już musimy to wyrazić językiem dzisiejszej epoki) modlitwie ustnej nie towarzyszyła myślna. Gertruda jako córka swoich czasów zna i uprawia bardzo różne rodzaje modlitwy; poza liturgią znajdujemy u niej i rozważania, i recytację wielkiej liczby formuł lub wezwań, ale to wszystko jest po prostu zróżnicowanym sposobem wyrażania jej stałej obecności przy Panu. Odmawianie tych wezwań tak samo nie przeszkadza jej w kontemplacji jak recytacja psalmów; i tak samo, jak zajęcia zewnętrzne lub przymusowa bezczynność w chorobie. To jednak oczywiście jest punkt dojścia, a nie punkt wyjścia rozwoju duchowego, i myliłby się ktoś, kto by na podstawie wyznań Gertrudy doszedł do wniosku, że skoro „wszystko może być modlitwą”, to osobny czas przeznaczony tylko na modlitwę nie jest potrzebny…
W szkole liturgii
Liturgia jest niewątpliwie dziełem ludzkim, ale i Bożym zarazem, gdyż jest dążeniem Kościoła na ziemi do włączenia się w to, co dzieje się nieustannie w niebie: w hołd miłości, uwielbienia i dziękczynienia, składanego Bogu przez istoty przezeń stworzone i na jakiś niewyobrażalny sposób, w dostępnym sobie stopniu wciągnięte w coś jeszcze wyższego: w wewnętrzną pieśń miłości w Trójcy Świętej. Ta rzeczywistość, dla naszych zmysłów oczywiście nieuchwytna, jest jednak Rzeczywistością par excellence; w porównaniu z nią wszelkie ziemskie byty, zdarzenia, struktury są tylko cieniem bytu i cieniem faktu. Liturgię dano nam, żebyśmy mogli do tej jedynej Rzeczywistości zbliżać się obiektywnie; nikt nam jednak nie obiecywał, że to zbliżenie w jakikolwiek sposób odczujemy. Liturgia jest obiektywnym faktem, nie zaś subiektywnym tego faktu przeżyciem; jedno może czasem towarzyszyć drugiemu, ale nie musi, i rzadko robi to długo. Prostota znaku sakramentalnego, choćby się go otaczało najbardziej wzruszającymi kazaniami i najpiękniejszymi melodiami, jest tak radykalna, że musi w końcu rozbić nasze słodkie uczucia i ukazać niewielką ich wartość. Pozostaje wiara.
Liturgia jest więc dziełem ludzkim, skoro jest ludzkim działaniem, ale nie mogłaby powstać, gdyby człowiek nie został, jak już powiedzieliśmy, do tych zdumiewających perspektyw wciągnięty, zaproszony przez Boga. Inaczej mówiąc, liturgia Kościoła opiera się na fakcie i na treści Objawienia. To zaś daje jej błogosławioną wolność od ludzkich, cząstkowych ujęć prawdy Bożej. Pojedynczy człowiek, pojedyncza grupa, pojedyncza epoka ma zawsze skłonność do chwytania się jakiejś jednej prawdy wiary, jednego aspektu Bożej rzeczywistości; koncentruje się na nim, i zwykle w ten sposób powstaje jakaś nowa duchowość czy „nabożeństwo” w Kościele. Ale nawet próby wprowadzenia tych najnowszych zdobyczy do liturgii dają w efekcie co najwyżej jedno więcej święto lub przeklasyfikowanie na jakiś czas rangi niektórych świąt już istniejących, jak tego mamy liczne dowody w naszej własnej epoce. Nie mogą zachwiać równowagą całości ani też zmienić jej teocentryzmu w jedno więcej schronienie dla ludzkiego ja.
Liturgia bowiem ma za swoją centralną prawdę Trójcę Świętą i potrafi zachować dla tej prawdy pierwszeństwo, nie redukując jej do postaci jednego więcej cząstkowego nabożeństwa wśród wielu. A ponieważ jest przeznaczona dla ludzi w ich stanie odkupionych grzeszników, z jednej strony niesie ze sobą akt zbawienia, będący dziełem Syna Bożego, z drugiej zaś – zbiera w jedno ludzkie za ten akt dziękczynienie. Rozkłada na cykl roczny różne aspekty dzieła zbawienia, nie tracąc nigdy z oczu jego całości; pozwala wszystko przemyśleć i przemodlić w harmonijnej kolejności, ale zarazem nie pozwala uczestnikowi zatonąć w subiektywizmie własnych przemyśleń i przeżyć. Jest szkołą cenienia sobie wyżej prawd objawionych od prywatnych „świateł”. Używa tekstów biblijnych, natchnionych, dzięki którym Duch Święty staje się głównym Orantem (z łac. orans, modlący się), albo raczej: dzięki którym fakt, że to On jest głównym Orantem, staje się czytelniejszy. Liturgia więc nie jest w życiu modlitwy jedną z wielu możliwych praktyk, ale jest tego życia obiektywną podstawą; co nie przeszkadza, że bywa często, w tym czasem nawet w życiu świętych, podstawą nie rozpoznaną, redukowaną błędnie do roli jednej z cząstkowych praktyk. Oczywiście zdarza się i błąd przeciwny, swoisty liturgiczny puryzm, który zwalcza wszelkie dodatkowe, zwłaszcza „paraliturgiczne” nabożeństwa, zapominając, że są one dobre i słuszne, byle na swoim miejscu.
Wyjaśniwszy sobie to wszystko, możemy łatwiej zrozumieć duchowość kształtowaną od początku, od dziecka, na liturgii właśnie. Ośrodkiem całej myśli Gertrudy, przedmiotem jej miłości i absolutnym Panem jej świata psychicznego jest Chrystus, którego spotykamy na każdej stronie i w każdym zdaniu jej pism i zwierzeń, ale nie jest to Chrystus pojęty jako prywatny przedmiot pobożnych uczuć: to jest Chrystus liturgii, Chrystus Pośrednik między Bogiem i ludźmi, Syn Boży wprowadzający człowieka, ludzkość, w wewnętrzne życie Trójcy Świętej. Do opisania tego wewnętrznego życia Boga samego Gertrudzie oczywiście brak słów i obrazów innych niż wzięte z otaczającego ją świata, toteż przedstawia je na wzór obrzędu liturgicznego (np. Zwiastun Bożej miłości IV 41); ma nie byle poprzednika w autorze Apokalipsy, niemniej kulminacyjnym momentem tego „obrzędu” jest nieznany Apokalipsie obraz: pocałunek Ojca i Syna. To stąd rozlewa się łaska na całą zjednoczoną w Synu ludzkość; to Syn Boży właśnie na lirze swojego serca gra pieśń pochwalną, która wciąga w siebie całe stworzenie. W niezliczonych opisach Gertruda przedstawia udział aniołów i świętych w niebieskiej liturgii, która zresztą ogarnia także i czyściec, i ziemię. Całe stworzenie ma w tym swój udział, i Gertruda nie waha się nadawać sens ofiary pochwalnej nawet i tym przeżyciom ludzkim, którym teologowie tradycyjnie odmawiali takiej wartości: lękom i bólom ludzi dobrowolnie oddalonych od Boga, nieszczerej pobożności obłudników, ziemskiej i nazbyt ziemskiej miłości ludzi cielesnych; wreszcie cierpieniom istot bezrozumnych (Zwiastun Bożej miłości IV 6; I, 8). Wszystko to łaska Boża może przecież uszlachetnić i przyjąć; wszystkiemu może nadać sens i wartość ofiara Chrystusa.
To właśnie dlatego w centrum modlitwy Gertrudy stoi Msza święta: jako najgłębsza rzeczywistość, jako istotny nośnik zbawienia, jako nabożeństwo par excellence – ale także jako obraz zdolny wyrazić ziemskim językiem prawdy niebieskie. Liturgia chórowa tzw. godzin kanonicznych jest jakby oprawą tego jedynego klejnotu, a wszelkie inne rodzaje modlitwy – jej naturalnym przedłużeniem, jakby zastosowaniem jej w zmienionej sytuacji. Ale też właśnie dlatego najczęstszym nośnikiem świateł, udzielanych Gertrudzie, są słowa liturgii, na ogół teksty antyfon, o wiele zaś rzadziej (chociaż i to się zdarza) obrazy wizualne czy też słowa kaznodziejów. A ponieważ teksty liturgii rozłożone są w cyklu rocznym, te światła układają się w swoisty rok liturgiczny; w jakimś stopniu może on być wprawdzie skutkiem pracy redaktorki tekstu, ale ponieważ wiadomo, że Gertruda otrzymywała te światła z krótkimi tylko przerwami od chwili nawrócenia aż do śmierci, sądzić można, że redakcja niewiele mogła tu wnieść zmian poza ułożeniem tekstów w cykl jednego tylko roku, nie zaś kolejnych wielu. Tak więc liturgia gwarantuje, że proporcja uwagi poświęcanej poszczególnym prawdom wiary zgodna jest z ich najgłębszą teologiczną hierarchią i że żadna z nich nie zjawia się sama, w oderwaniu od całości i od swego kontekstu trynitarnego.
Rola modlącego się człowieka jest w tak pojętym świecie zarazem mała i wielka. Mała, bo wszystko jest darem łaski: już wspominaliśmy, że to jest jeden z głównych tematów dzieła Gertrudy. Człowiek sam z siebie nie mógłby dokonać niczego, co ma wartość w oczach Bożych, wszystkiego tego dokonuje sam Bóg. Zarazem jednak wielka, bo człowiek jest zaproszony do udziału w Bożym dziele, a to przez prośbę i przez możliwość współcierpienia z Chrystusem, przez darowaną sobie szansę udziału w Jego ofierze. Zaproszenie jest całkowicie darmowe, niczym sobie na nie zasłużyć nie można; ale też absolutnie nie może być pojmowane jako jakaś Boża preferencja, gdyż dar dany jednemu jest darem dla wszystkich. Ów wybrany jest tylko nośnikiem wspólnego dobra i biada mu, gdyby swoją rolę inaczej usiłował zrozumieć! Wybranie Boże musi pogłębiać pokorę, inaczej albo nie jest autentyczne, albo szybko zostanie cofnięte.
Jakkolwiek od wieków już wyróżnia się w normalnym rozwoju duchowym człowieka trzy główne stadia, poprzedzone trzema tak zwanymi nawróceniami, nasze wiadomości o życiu wewnętrznym Gertrudy nie pozwalają zastosować tego schematu. Znamy tylko jedno jej nawrócenie i znamy ją właściwie głównie (lub: tylko) taką, jaka była po nim. Albo więc dane są niepełne, w czym nie byłoby nic dziwnego, gdyż Gertruda nie ma intencji pouczać o życiu wewnętrznym i jego stadiach, ale raczej tylko o Bogu, którego spotkała; albo też owego schematu nie należy absolutyzować, jakby nie mogło być odeń wyjątków. Jedna i druga hipoteza ma już swoją literaturę, której tutaj nie będziemy przytaczać. Natomiast dobrze byłoby na zakończenie przywołać tu jeszcze kilka charakterystycznych cech osobowości i duchowości Gertrudy, te zwłaszcza, które wiązały się z jej – jak to formułuje redaktorka Zwiastuna Bożej miłości – „nie powiem: cnotą, ale raczej darem ufności”. Jej wiara w dobroć i miłość Boga była tak wielka, że ani cierpienia zewnętrzne, ani udręki ducha, ani okresy opuszczenia wewnętrznego, ani nawet świadomość własnej grzeszności i niegodności nie mogły tu nic zmienić. Jej bronią przeciw atakom skrupułów była właśnie ta świadomość własnej małości: gdzie inni odsuwali się od Komunii św., mając świadomość jakiegoś zaniedbania lub nie dopełnienia zwykłych przygotowań, ona swoje wysiłki miała za tak nieistotne jak dodawanie kropli wody do morza (Zwiastun Bożej miłości I 10). Można tu użyć obrazu drogiego św. Teresie z Lisieux i powiedzieć, że Gertruda uważała się za tak małą, że mogła przejść pod przeszkodą, która by zatrzymała wielkich. Gdzie inni chwytali się znaków zewnętrznych, ona potrafiła zaufać i bez nich; gotowa była na przykład umrzeć bez Sakramentów świętych, ufna w miłosierdzie Boże, które samo jedno jest przyczyną zbawienia (Zwiastun Bożej miłości I 10). Owa absolutna ufność była źródłem jej duchowej swobody, tej wolności serca, którą za św. Pawłem przywykliśmy nazywać wolnością dzieci Bożych. Nie było okoliczności, w których Gertruda przeniosłaby dar nad Dawcę. Ta jej cecha była znana otoczeniu i panowało przekonanie, że Bóg właśnie tę wolność szczególnie w niej ceni; ale przynajmniej jeden okoliczny mistyk, może któryś z kapłanów służących klasztorowi, uznając nieco inny porządek łask mistycznych, w dość zabawnej scenie usiłował samemu Panu wytłumaczyć, jaka między tymi łaskami powinna być hierarchia wartości (Zwiastun Bożej miłości I 11)… I musiał potem zeznać, że z tej dyskusji nie wyszedł zwycięzcą.
Ćwiczenia św. Gertrudy
Tom pism św. Gertrudy, wychodzący jako pierwszy, zawiera jej dzieło znane jako Ćwiczenia. Jest to, jak już wspomnieliśmy, zaledwie cząstka tego, co święta w ciągu swej wieloletniej pracy w klasztornym scriptorium pozostawiła na piśmie; niemniej wiemy już także, iż wiele jej rękopisów zawierało po prostu streszczenia i kompendia bądź ksiąg biblijnych, bądź Ojców Kościoła. Między Ćwiczeniami a głównym jej dziełem, Zwiastunem Bożej miłości, zachodzi ta podstawowa różnica, że Zwiastun Bożej miłości jest zapisem objawień i łask mistycznych, podczas gdy Ćwiczenia są po prostu serią rozmyślań, mających pogłębić zrozumienie głównych wydarzeń, zachodzących w życiu chrześcijanki i mniszki, a więc chrztu, ślubów zakonnych, konsekracji dziewic itd., a także przygotować ją na to zdarzenie najważniejsze i oby najradośniejsze, jakim będzie śmierć. Sam tytuł jest późniejszy, przypuszczalnie szesnastowieczny, gdyż najprawdopodobniej pochodzi od pierwszego wydawcy, kartuza Lanspergiusa. Wydawca ten nie pozostawił zresztą żadnej wiadomości o rękopisie, z którego tekst zaczerpnął, i w ogóle żadnych rękopisów Ćwiczeń dzisiaj nie znamy; najwcześniejszym świadkiem dzieła jest właśnie wydanie z roku 1536. W tej sytuacji postawiono już oczywiście pytanie o jego autentyczność i datowanie; i okazało się, że jego słownictwo i styl wskazują na autorkę tę samą, która napisała drugą księgę Zwiastuna Bożej miłości, a więc właśnie na św. Gertrudę, z wykluczeniem nawet jej sekretarki, a cóż dopiero osób spoza kręgu Helfty. Jest zresztą historycznie i psychologicznie niemożliwe, żeby w wieku XVI, z jego stylem modlitwy wyrosłym z Devotio moderna, a mającym zrodzić duchowość św. Ignacego i Franciszka Salezego, powstało (nawet jako świadomy pastisz i nawet wśród mnichów kartuzów) dzieło tak przepojone duchowością liturgiczną i mentalnością trzynastowiecznych środowisk monastycznych. Zresztą aluzję do powstania Ćwiczeń znajdujemy w piątej księdze Zwiastuna Bożej miłości (V 29); czytamy tam bowiem, że Gertruda napisała rodzaj przygotowania na śmierć i że sama pod koniec życia odprawiła wedle tego tekstu to, co dziś nazwalibyśmy rekolekcjami.
Tak więc w autorstwo Ćwiczeń nie ma już dziś powodu wątpić; podobnej analizie poddano język oryginału i stwierdzono, że był niewątpliwie łaciński, gdyż mamy tu do czynienia z łaciną średniowieczną i stylistyką średniowieczną, której by nie umiał naśladować szesnastowieczny humanista. Rymy wewnętrzne, obfitujące w zdaniach, stosowane jednak bez większej dbałości o długość rymowanych członów; aliteracje, niezliczone zapożyczenia z tekstów liturgicznych – wszystko to charakterystyczne jest dla gustów literackich wieku trzynastego, ale równie obce łacinie renesansowej, jak i renesansowej duchowości. Jest oczywiste, że tych rymów i aliteracji nie wprowadzono by do tekstu wtórnie, przekładając go z niemieckiego na łacinę w XVI wieku; i to rozstrzyga nam problem języka. Nie możemy natomiast datować dokładnie powstania dzieła. Wprawdzie pod sam jego koniec powraca kluczowe dla Gertrudy wspomnienie jej pierwszego widzenia, Chrystusa Młodzieńca, ale to, ściśle biorąc, pozwala nam jedynie stwierdzić, że ostatni rozdział powstał najprawdopodobniej po „nawróceniu” Gertrudy, a więc po styczniu roku 1281. Niemniej zdaje się, że Gertruda w swojej fazie sprzed tej daty, jeszcze grammatica, nie theologa, nie może być autorką aż tak żarliwych modlitw, ani prawdopodobnie nie miała jeszcze za sobą tak głębokich przemyśleń, jakie Ćwiczenia przynoszą. Jest to więc zapewne jej dzieło dość późne, może powstałe w końcu lat dziewięćdziesiątych lub niewiele wcześniej.
Konstrukcja tego dzieła, które na pierwszy rzut oka wygląda na zbiór nie związanych ze sobą wzajemnie rozmyślań, po bliższym zbadaniu okazuje się jednolita i przemyślana. Ćwiczeń jest siedem, jak siedem sakramentów, i przynoszą one jakby całokształt życia wewnętrznego, osnutego na życiu sakramentalnym i liturgii brewiarzowej. Tytuły poszczególnych rozdziałów są podobnie jak tytuł całości późniejsze, nadane przez wydawców, i nie najszczęśliwsze. Już pierwszy zapowiada exercitium pro recuperanda innocentia baptismali, ćwiczenie mające na celu odzyskanie chrzcielnej niewinności – jakby łaskę można było uzyskać czy odzyskać ludzkim wysiłkiem przez ćwiczenie! Dawno zauważono, że sama Gertruda nie mówi w tekście o żadnym odzyskaniu, ale o lepszym uświadomieniu sobie tej łaski, większym jej docenieniu i odnowieniu intencji, by jej nie zmarnować. Podobnie następne rozdziały mówią nie tyle każdy osobno o innym obrzędzie inicjacji zakonnej, ile raczej o nich wszystkich razem, a zwłaszcza nie po kolei; wbrew bowiem praktyce ustalonej już na długo przed czasami Gertrudy, teksty liturgiczne z Pontyfikału, używane przy konsekracji dziewic, wykorzystane tu zostały przed tekstami z ceremoniału monastycznego, używanymi przy profesji. Ćwiczenie szóste jest jednym wielkim dziękczynieniem; siódme i ostatnie przeprowadza przez żal za grzechy do postawy ufności i radosnego oczekiwania na ostateczne zjednoczenie z umiłowanym Bogiem. Można zresztą dopatrzyć się w całości swoistej struktury sakramentalnej: miedzy chrztem a ostatnim oczyszczeniem znajdujemy tam teksty mówiące o „umocnieniu” (bierzmowanie) i o duchowym małżeństwie, a całość przepojona jest skruchą i ufnością (pokuta) oraz pragnieniem zjednoczenia aż po przebóstwienie (Eucharystia).
Jak w Zwiastunie Bożej miłości, tak i tutaj w centrum uwagi stoi Chrystus, umiłowany Pan i Oblubieniec; zawsze też, nawet w kontekście pasyjnym, jest to Chrystus chwalebny i zwycięski, Bóg i Człowiek. Jego intencją i działaniem, które Gertruda najchętniej przedstawia pod obrazem Jego Serca, jest miłość do Ojca i miłosierdzie dla ludzi; to Serce łączy niebo z ziemią i przenosi ziemską liturgię w wewnętrzne życie Trójcy Świętej. Gertrudzie obce są dolorystyczne ujęcia tematów tak Męki, jak i Serca Jezusa, ujęcia tak charakterystyczne dla duchowości późniejszej, potrydenckiej; nie zatrzymuje się ona nad wypadkami ziemskimi, podobnie jak nie rozdziela w Chrystusie Słowa od Dobrego Pasterza. Jej stałym „Ty” w modlitwie jest Pan, chciałoby się powiedzieć, dzisiejszy: istniejący w wieczności i zarazem ten, który już dzieła zbawienia w historii dokonał, a „teraz” przenosi jego owoce z naszego czasu w swoją wieczność.
Jak już mówiliśmy, rozmyślania te ułożone są w ten sposób, że myśl biegnie drogą obrzędu liturgicznego, wspomina go, cytuje, interpretuje, ubogaca skojarzeniami. Jeśli szukać głównych biblijnych natchnień dzieła, są nimi: Pieśń nad pieśniami (co oczywiste w średniowiecznej literaturze monastycznej, szukającej środków wyrażenia miłości Boga) oraz Apokalipsa, z której autorzy z tego kręgu (wbrew dzisiejszym obiegowym pojęciom) czerpią nie opisy kataklizmów i przerażających zdarzeń, ale ideę liturgii niebieskiej i jej łączność z liturgią na ziemi. Nie wydaje się, aby Ćwiczenia wymagały jakiegoś bardziej szczegółowego wstępu i komentarza; są całkowicie zrozumiałe także i w naszych czasach dla tych wszystkich, którzy w nich zechcą szukać jednego z wielu możliwych wyrazów dążenia duszy ludzkiej do bliskości Boga.
Fragment wstępu s. Małgorzaty Borkowskiej OSB do publikacji Ćwiczenia św. Gertrudy Wielkiej z Helfty.
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
Jeśli zainteresował Cię nasz materiał, mamy dla Ciebie propozycję! Możesz otrzymywać raz w tygodniu, w sobotę o 19:00, e-mail z najnowszymi artykułami z portalu cspb.pl. Wystarczy, że zapiszesz się do naszych powiadomień poniżej...
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi artykułami, informacjami dotyczącymi projektu "Filokalia" oraz nowościami wydawniczymi? Jeśli tak, zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej, gdzie znajdziesz formularze do zapisu na nasze newslettery.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!