Ta mądrość życiowa może pomóc uniknąć acedii, lecz jeśli już się w niej tkwi, potrzebne są mocniejsze środki. Ewagriusz, idąc za Ojcami, wymienia takowych wiele. Współczesnemu człowiekowi mogą się wydawać początkowo obce. Pierwszym często wymienianym lekarstwem są łzy.
Ciężki do zniesienia jest smutek i trudna do odparcia acedia, lecz łzy wylane przed Panem są mocniejsze od nich.
Płakać można z najprzeróżniejszych motywów. W związku z tym łzy nie zawsze mają to samo znaczenie. Są one środkiem i czyniąc je celem samym w sobie można je wyalienować i przez to utracić nawet rozum. Łzy, o których mówi tu Ewagriusz, są w najściślejszy sposób związane z modlitwą. Modlić się oznaczało dla Ojców paradoksalnie wylewać jednocześnie łzy przed Bogiem.
Nocą ze łzami błagaj Pana i niech nikt nie spostrzeże cię, gdy się modlisz, a znajdziesz łaskę.
Niech zatem ucieka do Pana umysł, który spostrzega takie rzeczy (…) Niech ze łzami powie, spoglądając na niebo, które jest blisko: Chryste, Panie mocy zbawienia mego (Ps 140[139],8), skłoń ku mnie Twe ucho, pośpiesz, aby mnie ocalić. Bądź dla mnie Bogiem obrońcą i miejscem ucieczki, aby mnie zbawić (Ps 31[30],3).
Módl się ze łzami skruchy, a każda twoja prośba zostanie wysłuchana. Bowiem Pan twój raduje się bardzo, kiedy przyjmuje modlitwę połączoną ze łzami.
Skąd tak wysoka ocena łez? Dlaczego Bóg ma takie upodobanie w modlitwie zanoszonej pośród łez? Odpowiedź znajduje się już w Biblii. Łzy wielkiej grzesznicy (Łk 7,36nn), łzy Piotra po jego haniebnym zaparciu się Jezusa (Mt 26,69nn) mają to samo znaczenie co wyznanie celnika w świątyni: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika! (Ps 51[50],1 – Łk 18,13). Milczące łzy są wyznaniem potrzeby zbawienia. Chrystus nie przyszedł przecież, aby powołać sprawiedliwych, którzy nie potrzebują pokuty, lecz grzeszników, którzy uznają swą grzeszność. Jeżeli więc Ewagriusz, idąc za tradycją Ojców, tak bardzo poleca łzy, szczególnie na początku modlitwy, to czyni tak dlatego, iż chce podprowadzić ku temu koniecznemu wyznaniu własnej grzeszności i potrzeby zbawienia.
Początkiem zbawienia jest osądzić samego siebie.
Łzy przelane podczas modlitwy nie oddziałują jedynie na Boga, dokonują również zmiany w nas samych.
Nade wszystko módl się o dar łez, abyś przez skruchę zniszczył właściwą twej duszy zatwardziałość, a po wyznaniu – wbrew sobie – nieprawości przed Panem otrzymasz od Niego przebaczenie.
Nic bowiem tak bardzo nie przeszkadza nam przyjąć łaskę Bożą, jak ta tępa zatwardziałość. Stąd też łzy stanowią konieczny składnik życia „praktycznego”, to znaczy ascezy i jej trudów. Po nich nastąpi radość poznania Boga.
Plonem zasiewu są snopy, natomiast plonem cnót – poznanie. I jak zasiewom towarzyszą łzy, tak snopom towarzyszy radość.
Zresztą, czy już Chrystus w Błogosławieństwach nie przyobiecał radości tym, którzy teraz płaczą (Łk 6,21)? Zrozumiałe jest więc, dlaczego Ewagriusz mówi:
Duch acedii odpędza łzy, zaś duch smutku przeszkadza modlitwie.
Acedia pozostaje najgorszym wrogiem łez, które towarzyszą płynącej z serca modlitwie i nic bardziej nie pomaga w „zmiękczeniu” tej wewnętrznej surowości i zatwardziałości, jak ponowne szukanie ucieczki we łzach.
Co jednakże czynić, kiedy nawet usilne prośby o dar łez nie przynoszą oczekiwanego rezultatu, gdyż owa duchowa, „uczuciowa susza”, o której mówił powyżej Ewagriusz, zagnieździła się już na stałe? Roztropność zna jeszcze inny, wypróbowany środek leczniczy: antirrhetikos, czyli „zaprzeczenie słowem” temu, co podszeptuje nieprzyjaciel. „Metoda” ta, której Ewagriusz poświęcił jedno ze swych obszerniejszych dzieł (Antirrhetikos), polega w głównej mierze na recytacji określonych wersów Pisma i ma na celu zamknięcie ust przeciwnikowi. Również tutaj, jak zresztą wszędzie, trzeba się jednak chronić przed zawsze możliwym nadużyciem.
Nawet jeśli Ojcowie z Pustyni Sketyjskiej zaprzeczali złym myślom, to czynili to z wielką prostotą i bojaźnią Bożą. Dla nas jednakże nie jest to pewna i bezpieczna metoda, gdyż Zły nie kłopocze się słowami, a my, zajmując się tym przez cały dzień, pozbawiamy się dialogu z Bogiem.
Takie „zaprzeczenie słowem”, które w sposób oczywisty przekształciło się w niekończący się spór z demonem, jest już tylko karykaturą pierwotnego sensu tego pojęcia. Potrzeba tu koniecznie wielkiej „prostoty” serca i „bojaźni Bożej”. Jaki jest zamiar i cel tej „metody”, tak rozpowszechnionej wśród pierwotnych mnichów, poucza wzór Chrystusa, do którego Ewagriusz wyraźnie odsyła. Gdy Jezus był na pustyni kuszony przez szatana, nie wdawał się w niekończącą się dyskusję z przeciwnikiem, który w istocie „nie przejmuje się słowami”. Raczej przerywał każdą dyskusję i zamykał kusicielowi usta Słowem Bożym.
Wiele z przytoczonych przez Ewagriusza urywków Biblii to w rzeczywistości krótkie akty strzeliste. Tradycja Kościoła Wschodniego rozwinęła później z tej prostej zasady tak zwaną modlitwę Jezusową (dokładniej: modlitwę do Jezusa Chrystusa). Nie wiąże się ona z jakąś określoną sytuacją i w krótkiej formule łączy wyznanie Jezusa Chrystusa jako jedynego Zbawiciela, prośbę o pomoc i miłosierdzie oraz uznanie własnej grzeszności. Z pewnością nie bez jakiejś racji koptyjska tradycja, w ramach której przecież powstała modlitwa Jezusowa, przypisuje ją Makaremu Wielkiemu, nauczycielowi Ewagriusza i zalicza mnicha z Pontu do jej wczesnych krzewicieli. W każdym razie tradycja ta nie mogła wziąć się znikąd, nawet jeśli trudno dokładnie ustalić, kto był „wynalazcą” tej „modlitwy jednego słowa”.
Widzieliśmy już, że przeciwko pokusie acedii Ewagriusz zaleca „nieustanną i zwięzłą modlitwę”. W swych pismach ciągle mówi on o „krótkich, zwięzłych, nieprzerwanych, nieustannych, żarliwych modlitwach”.
W czasie takich pokus używaj krótkiej, ale intensywnej modlitwy.
Widocznie modlitwa ta ma składać się jedynie z nielicznych słów. Odpowiednio zwięzłe są więc też jej formy, które zachowały się w pismach wczesnego monastycyzmu – różnorodne, lecz w istocie zawsze zawierające wezwanie Syna Bożego. Ma ona być powtarzana „nieustannie”, jak zalecają Ojcowie, wskazując na 1 Tes 5,17. Być może Ewagriusz, podobnie jak inni współcześni mu mnisi, nie znał jeszcze jednej „ustalonej” formuły. Takie ujednolicenie jednak, najpierw na osobistym poziomie poszczególnego mnicha, a potem w całym monastycyzmie jest całkiem naturalnym procesem, który zresztą do dzisiaj nie usunął całkowicie pierwotnej wolności w doborze słów.
Tak więc z pewnością Ewagriusz należy do najwcześniejszych mistrzów „modlitwy jednego słowa”. Ów słynny abba Izaak, który uczył Jana Kasjana „modlitwy żaru”, to prawdopodobnie nikt inny tylko sam Ewagriusz, którego Kasjan poznał w Egipcie i z którego pism i nauki obficie czerpał, nie podając przy tym ich źródła. Wszystko sprowadza się tutaj do jednego wersetu z psalmu: Deus, in adiutorium meum intende, Domine, ad adiuvandum me festina (Ps 70[69],2).
Sam Ewagriusz zebrał w swoim Antirrhetikos niezliczoną listę fragmentów biblijnych, porządkując je przy tym według kolejności ośmiu sprawczych myśli. W rozdziale o acedii, który już często cytowaliśmy, nie brakuje również łez:
Do duszy zatwardziałej i nie chcącej nocą wylewać łez z powodu myśli zniechęcenia. Wylewanie łez bowiem jest wielkim lekarstwem na nocne widzenia powstające z powodu zniechęcenia. To lekarstwo również prorok Dawid mądrze stosował na swoje cierpienia, mówiąc: Zmęczyłem się moim jękiem, płaczem obmywam co noc moje łoże, posłanie me skrapiam łzami (Ps 6,7).
Do duszy uważającej, że w czasie walki ze zniechęceniem łzy na nic nie przydają się, i nie pamiętającej, że to właśnie Dawid czynił i mówił: Łzy stały się dla mnie chlebem we dnie i w nocy (Ps 42[41],4).
Łatwo zrozumieć sens tej metody, będącej owocem intensywnej medytacji Pisma Świętego u Ojców. W miejsce wrogich podszeptów kładzie ona pocieszające, upominające, pełne obietnic Słowo Boże, które ma umożliwić człowiekowi ruszenie z martwego punktu. Boże słowa przełamują jednocześnie diabelski krąg własnych bądź cudzych myśli, owo niekończące się wewnętrzne mędrkowanie, które wręcz pozbawiło niektórych rozumu. Jak należy konkretnie to czynić, poucza Ewagriusz w obu poniższych tekstach (czytając je odnosi się wrażenie, że miniaturzysta Psałterza z St.-Denis z czasów Karolingów miał je przed oczyma).
Kiedy wpadniemy w sidła demona acedii, wśród łez rozdzielmy swą duszę na dwie części: pocieszającą i pocieszaną, zasiewając w nas samych dobrą nadzieję i śpiewając te słowa świętego Dawida: Czemu jesteś zgnębiona, moja duszo, i czemu trwożysz się we mnie? Ufaj Bogu, bo jeszcze Go będę wysławiać: zbawienie mego oblicza i mojego Boga (Ps 42[41],6).
Nie na darmo Ewagriusz również tutaj cytuje słowa psalmu. W istocie bowiem Psałterz stał się już dawno temu najbardziej znaną księgą Pisma Świętego, ze względu na jego codzienne używanie. I to nie tylko przez samych mnichów, ale w ogóle przez chrześcijan. Z pewnością więc mnich z Pontu opiera się także na codziennym doświadczeniu, gdy zapewnia, że psalmodia ma uzdrawiający wpływ na duszę.
Demoniczne śpiewy rozbudzają w nas pożądliwość i podsuwają duszy haniebne wyobrażenia. Natomiast psalmy i hymny, i pieśni pełne ducha (Ef 5,19) nawołują umysł do ciągłej pamięci o cnocie, studząc kipiącą popędliwość naszej duszy i uśmierzając pożądliwości.
Wiemy już, że równoczesne i długotrwałe pobudzenie tych dwóch irracjonalnych części duszy wywołuje acedię. Psalmodia jest więc także znakomitym środkiem przeciwko acedii. Łagodzi zwłaszcza naszą agresywność, o czym Ewagriusz często przypomina.
Właściwa modlitwa psalmami jest jednakże sztuką, charyzmatem, który podobnie jak wszystkie Boże dary łaski trzeba sobie uprosić. Dlatego też nie wystarczy „poruszać jedynie językiem w ustach”! Należy modlić się „z głębi serca”, „uważnie i w sposób uporządkowany”. „Uważnie odmawiać psalmy” znaczy „odmawiać psalmy bez rozproszeń”. Intelekt albo w ogóle nie ulega wtedy sugestii „barwnych”, psalmicznych obrazów i nie zatrzymuje się przy nich, albo jedynie wychwytuje charakterystyczne dla psalmów rzeczy, względnie ich sens.
Ponieważ psalmodia należy do wielorakiej mądrości Boga (Ef 3,10), która odzwierciedla się w stworzeniu i historii zbawienia, zatem to odmawianie psalmów bez rozproszenia jest faktycznie ważniejsze niż jakakolwiek inna „modlitwa bez rozproszenia”. Modlitwa pozostaje wszak „preludium do niematerialnego i niezłożonego poznania” samego Boga.
Demony doskonale wiedzą o tym wszystkim i wynajdują różne środki i drogi, aby nam tę uzdrawiającą psalmodię obrzydzić lub obrócić w coś przeciwnego!
Zaśpiewajcie nam jedną z pieśni syjońskich.
Mnie także są znane demony zmuszające nas do tego, byśmy odmawiali „psalmy i duchowe pieśni”, zawierające właśnie to przykazanie, które zbłądziwszy przekroczyliśmy, po to tylko, by słysząc je naigrawać się z nas jako tych, co mówią, ale sami nie czynią (Mt 23,3). Dlatego mówi Dawid: Niech nie drwią ze mnie pyszni (Ps 137[136],3 LXX).
Na te sztuczki nie wolno nam dać się nabrać i to szczególnie wtedy, gdy jesteśmy przytłoczeni acedią. Psalmodia pozostaje przecież czynem charakterystycznym dla człowieka, czymś głęboko ludzkim.
Mądrość, której dziełem jest przecież „mieć wgląd w źródła tego, co cielesne i bezcielesne” i zdobyć poznanie ukrytych zależności naszego stworzonego bytu, może przedłożyć cierpiącemu na acedię jeszcze inne panaceum, które współczesnemu człowiekowi nie wyda się zapewne początkowo nazbyt pociągające. Chodzi o ćwiczenie się w śmierci, o w-ćwiczenie się w nią.
Nasz święty nauczyciel [Makary Wielki], który praktykował ascezę w stopniu doskonałym, powiedział: „Trzeba, aby mnich ciągle trwał w gotowości, tak jakby musiał umrzeć jutro, a z kolei by tak używał swego ciała, jakby musiał żyć z nim jeszcze przez wiele lat. Taka postawa – mówi – z jednej strony niweczy myśli acedii i sprawia, że mnich jest bardziej gorliwy. Z drugiej strony zachowuje jego ciało w dobrym zdrowiu i utrzymuje ciągle jednakową jego wstrzemięźliwość”.
Kwestia, co dokładnie kryje się za tym ćwiczeniem się w śmierci, wykracza poza ramy tego tekstu. Acedia, która swoje tajemne korzenie ma w zakochaniu się w samym sobie, jest także wyrazem przesadnego i niezdrowego przywiązywania uwagi do ziemskiego, materialnego życia i do nieuchronnie z nim związanych zmian i niepowodzeń. Myśl o śmierci poucza nas natomiast, że nasza prawdziwa ojczyzna nie jest tutaj. Umożliwia trzeźwą ocenę realiów tego życia i adekwatne zachowanie wobec nich. Druga część aforyzmu świadczy natomiast o tym, że to całkowicie świadome życie ku śmierci jest podtrzymywane przez na wskroś zdrową chęć życia. Głęboki, chrześcijański sens owego wprawienia się w śmierć pięknie uwypukla poniższy tekst, jaki zachował się w syryjskiej tradycji:
Doskonałość życia polega na oswojeniu się ze śmiercią ze względu na Boga. Prowadzi ono nasz umysł do zjednoczenia z Bogiem. W rzeczywistości bowiem umrzeć dla Boga dzięki sile nadziei jest tym samym, co w Nim żyć. Gdyż jest napisane: Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa (Ga 3,27). Przyoblekliście się więc w Tego, który prawdziwie jest zmartwychwstaniem duszy i który w Ostatecznym Dniu wskrzesi swoją mocą wszelkie ciało. Wtedy wszyscy, którzy mają w Nim udział, dzięki Niemu znajdą wypełnienie, a On w doskonałości swego ciała doprowadzi ich do jedności z Ojcem, ku chwale i uwielbieniu Świętej Trójcy.
W tym samym duchu należy rozumieć następny tekst, który na pierwszy rzut oka może sugerować raczej niechrześcijańską wrogość wobec ciała. Ewagriusz łączy w nim tradycyjną grecką mądrość z chrześcijańskim etosem oraz ukazuje głębokie, symboliczne znaczenie mniszej „anachorezy” i życia na pustyni. Chrześcijanin, przeznaczony do wolności w Bogu, jest powołany do codziennego obumierania „staremu człowiekowi” i jego egoistycznym żądzom, do opuszczenia swego ciała, co wiedzie ku śmierci (Rz 7,24) i wyjścia przed oblicze Pana (2 Kor 5,8). Na tej drodze pragnie pozostać wierny swojemu powołaniu. Różnorodne formy monastycznej ascezy, owego ćwiczenia się w cnotach, nie mają innego sensu, jak tylko stworzenie przestrzeni dla takiego wyjścia i „umierania ku życiu”.
Oddzielić ciało od duszy może tylko Ten, który je złączył, lecz oddzielić duszę od ciała może też każdy, kto dąży do cnoty. Odsunięcie się bowiem od świata Ojcowie nasi nazywają ćwiczeniem się w umieraniu i ucieczką od ciała.
„Anachoreza”, czyli „wycofanie się” z zamieszkałego obszaru do niezamieszkałej krainy, jest w rzeczywistości raczej procesem duchowym, a monastyczna anachoreza na pustyni jest jedynie jego cielesnym symbolem.
Anachoretą jest ten, kto pobożnie i z zachowaniem sprawiedliwości zamieszkuje świat ukształtowany wewnątrz.
Duchowe poznanie i mądrość sprawiają ostatecznie jeszcze coś innego – pozwolą nam ujrzeć głębszy kontekst, jaki kryje się za niedolą acedii. Człowiek nie będzie już odtąd mówił, że „nie ma nikogo, kto widzi mą udrękę”, gdyż pojmie, iż jeszcze jest dla niego nawiedzenie ze strony Pana (Hi 34,9). Zrozumie, że również Apostołowie byli w ten sam sposób kuszeni (2 Kor 11,23–28). I jeśli „dusza nie pozna, że także to, iż ktoś kuszony jest z powodu Chrystusa, jest darem Ducha”, to pojmie to dzięki tym oto słowom: Wam bowiem z łaski dane jest to dla Chrystusa: nie tylko w Niego wierzyć, ale i dla Niego cierpieć (Flp 1,29).
Człowiek przekonuje się powoli, że „pokusy” te są konieczne, że bez nich nie mógłby zostać ocalony.
Podobnie jak żaden atleta nie może zostać uwieńczony laurem nie stoczywszy wpierw walki, tak nie sposób być chrześcijaninem bez zmagań i przeciwności.
Kto ucieka przed pożytecznym ostatecznie kuszeniem, ten ucieka przed życiem wiecznym,
gdyż
kto nie znosi udręk ze względu na Pana, ten nie będzie widział weselnej komnaty Chrystusa.
Acedia, duchowa depresja, traci w ten sposób z czasem swój pozornie całkiem bezsensowny, czysto niszczycielski charakter i staje się drogą autentycznego życia chrześcijańskiego, prawdziwego naśladowania Chrystusa.
Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają, nazwany przez Boga kapłanem na wzór Melchizedeka (Hbr 5,7–10).
Fragment książki Acedia – duchowa depresja
Gabriel Bunge – urodził się w 1940 r., w rodzinie luteranina i katoliczki. W wieku 22 lat wstąpił do zakonu benedyktynów w Chevetogne w Belgii. W 1972 przyjął święcenia kapłańskie. W 1980 po serii kontaktów z młodzieżą z kantonu Ticino w Szwajcarii uzyskał pozwolenie na przeniesienie się do Roré di Cazù Capriasca. Wykładał Pismo Święte, zajmował się teologią Ojców Kościoła, a zwłaszcza duchowością tzw. ojców pustyni, wśród których szczególną uwagę poświęcił Ewagriuszowi z Pontu, opracowując i tłumacząc na język niemiecki jego pisma. 27 sierpnia 2010 przyjął prawosławie.
Fot. Robert Krawczyk
Jeśli zainteresował Cię nasz materiał, mamy dla Ciebie propozycję! Możesz otrzymywać raz w tygodniu, w sobotę o 19:00, e-mail z najnowszymi artykułami z portalu cspb.pl. Wystarczy, że zapiszesz się do naszych powiadomień poniżej...
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi artykułami, informacjami dotyczącymi projektu "Filokalia" oraz nowościami wydawniczymi? Jeśli tak, zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej, gdzie znajdziesz formularze do zapisu na nasze newslettery.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!