O monastycyzmie, Janie Kasjanie i medytacji chrześcijańskiej w rozmowie z Markiem Sheridanem OSB, mnichem opactwa Zaśnięcia Matki Bożej w Jerozolimie. O. Sheridan przebywał w opactwie tynieckim w dniach 10–19.09.2014. W ramach swego pobytu wygłosił serię cennych wykładów z zakresu literatury i tradycji monastycznej; szczególnie wiele miejsca poświęcono Janowi Kasjanowi. Rozmawia: Maciej Pawlik OSB.
Jakie jest Ojca doświadczenie stałości? Czy fakt zamieszkania w Jerozolimie zmienił coś w Ojca jej rozumieniu?
Marek Sheridan OSB: Ograniczyłbym się do stwierdzenia, że zamieszkanie w Jerozolimie utrwaliło to tę ideę stałości, które miałem już przedtem. Wiele lat temu ojciec Jean Leclercq napisał artykuł poświęcony idei stałości w łonie tradycji. Wskazywał w nim, iż pierwotny koncept — tak jak on to rozumiał — nie był tożsamy ze stabilitas loci, lecz ze stałością w powołaniu mniszym, w poszukiwaniu Boga; myślę, że widać to także w Regule świętego Benedykta. Jest to oczywiste również w przypadku Jana Kasjana, ponieważ Kasjan pierwotnie wstąpił do klasztoru w Betlejem, później zaś przeniósł się do Egiptu. Z całą pewnością doszło do złożenia przez niego deklaracji, którą Kasjan pojmował jako obietnicę pozostania w betlejemskiej wspólnocie. Dlatego też w Konferencji XVII wyjaśnia — w dłuższym wywodzie — motywy opuszczenia Betlejem i wyruszenia w podróż do Egiptu, gdzie pozostał przez długi okres, po którym to udał się do Konstantynopola, a ostatecznie znalazł się na południowych ziemiach dzisiejszej Francji. Kasjan tłumaczył swą decyzję w kategoriach poszukiwania duchowej doskonałości — postępu w życiu duchowym. W jego odczuciu to usprawiedliwia przenosiny w miejsce, gdzie spodziewał się zyskać lepszą formację — tak to wyjaśnia. Sądzę, że nawet w Regule, w czasach Benedykta, widzimy pewien „ruch”. Na przykład, gdy mowa jest o tym, iż opat powinien zaprosić do pozostania w jego klasztorze tych mnichów, którzy w czasie swej podróży zatrzymają się w nim i którzy okażą się sumienni. Cóż, według dzisiejszego rozumowania to byłoby coś w rodzaju wykradania kur z cudzego kurnika! Ale moje doświadczenie jest akurat dość podobne.
Czy ta decyzja o opuszczeniu Betlejem była poddawana w literaturze monastycznej jakiejkolwiek krytyce? Czy oskarżano Kasjana i towarzyszącego mu Germanusa o brak stałości? Oni sami mieli przecież pewne wątpliwości…
Oczywiście, że mieli; właśnie Konferencja XVII wyjaśnia ich decyzję, formułując rodzaj obrony. Myślę, że możemy tu stwierdzić, iż Kasjan i Germanus spotykali się z jakimś krytycyzmem, ale z jakiej strony miałby on pochodzić — nie umiem powiedzieć. Nie znam też żadnego dzieła, które wprost potępiałoby to, co zrobili.
Od kiedy zaczęto więc wiązać stałość właśnie ze stałością miejsca?
Stabilitas loci, tej bardziej rygorystycznej idei stałości, nie ośmieliłbym się określić jako konceptu całkiem nowoczesnego, ale przejawy takiego jej rozumienia znamy właśnie z czasów nowożytnych i najnowszych. Chociażby w angielskiej kongregacji benedyktynów, przez stulecia funkcjonującej jako kongregacja misyjna, w XIX wieku stałość miejsca nagle ogromnie zyskała na znaczeniu, ponieważ mnisi zapragnęli zmienić charakter kongregacji z misyjnej na bardziej związaną z terytorium samej Anglii. Wpłynęły na to oczywiście czynniki zewnętrzne, w tym także i fakt, że tworzenie klasztorów w Anglii stało się możliwe — bo wcześniej przez wieki było to nierealne. Kwestia zatem jest złożona; wiele zależy od okoliczności i od natury podejmowanych przez mnichów duchowych poszukiwań.
Przykładamy ogromną wagę do stałości; składamy nawet taki ślub. Czy święty Benedykt byłby z tego zadowolony?
Pytanie brzmi — jak on sam rozumiał stałość? Zdaje się pojmować ją w ścisłym powiązaniu z conversatio morum, co oznacza przemianę życia. Stałość, jak sądzę, wiąże się przede wszystkim z aktem oddania, z konsekwencją w podążaniu określoną ścieżką.
Co ze stałością w formacji mniszej? Jakie miejsce należy jej przyznać w procesie kształtowania początkujących mnichów?
Mieliście okazję słuchać moich wykładów, więc wiecie, że przykładam sporą wagę do rozróżnienia na „człowieka zewnętrznego” przeciwstawionego „człowiekowi wewnętrznemu”. Uważam bowiem, że ma to ogromne znaczenie w ramach podstawowej formacji; ludzie powinni skupić się na tym, co jest naprawdę ważne. Bardzo łatwo ulec fascynacji pewnymi praktykami zewnętrznymi — historia monastycyzmu jest pełna tego typu motywacji: ile psalmów dziennie należy odmawiać, jakie podejmować posty, ile godzin poświęcać na czytanie… Kasjan miał na to sposób; opisał, jak ustalono liczbę dwunastu psalmów, które należy odmawiać w czasie modlitw. Otóż w trakcie zebrania braci jeden z nich powstał i zaczął recytować psalmy; po odmówieniu dwunastego cudownie zniknął. Oczywiście, był to anioł, i to za jego pośrednictwem mnisi otrzymali znak, jak należy rozwiązać tę kwestię, związaną przecież z obserwancją. Wydaje mi się, że tutaj Kasjan daje znać, iż w jego opinii nie są to rzeczy tak znowu ważne. Tym, co jest naprawdę istotne (i Kasjan mówi o tym wielokrotnie, w swych dziełach kładąc na to szczególny nacisk) jest człowiek wewnętrzny. O to powinien oprzeć się wzrost w życiu monastycznym, wszelkie poszukiwania duchowej doskonałości. Naturalnie, jest wiele sformułowań, którymi moglibyśmy te rzeczywistości opisać. Innym pojęciem stosowanym w starożytności jest bíos philosóphikos, „życie filozoficzne”. To oczywiście koncept datujący się na czasy przedmonastyczne. Gdy Euzebiusz z Cezarei pisze o Orygenesie, mówi o nim, iż od określonego momentu zaczął on prowadzić życie filozoficzne, to jest, określony styl życia; oto Orygenes zaczął poszukiwać prawdy, rozumianej w kontekście chrześcijańskim. To właśnie jest fundamentalnym celem życia monastycznego. I w pierwszych wiekach, szczególnie w wieku czwartym, inni autorzy także posługiwali się tym terminem, na przykład święty Jan Chryzostom.
Sporo rozmawiamy w tych dniach o wpływie stoików, czy ogółem, filozofii starożytnej na monastycyzm. Czy nie należałoby poświęcić tym związkom więcej uwagi w formacji mniszej? Być może warto by od tego zaczynać — przed formowaniem mnicha uformować człowieka…
Nie wiem, czy od tego bym zaczynał… Ale z pewnością bardzo ważnym jest, by pojąć, jak starożytni postrzegali relację między filozofią a Objawieniem. Przez stulecia przyzwyczajano nas do mówienia o tym, jak to pisarze chrześcijańscy korzystali ze zdobyczy starożytnej filozofii — robili z nich użytek; ci jednak w ogóle nie rozumowali w ten sposób. Sądzili raczej, że najzwyczajniej w świecie znajdują prawdę; czy to w łonie filozofii, czy w Piśmie — to nie było tak znów ważne. Nie mieli także takiego rozumienia rozwoju historii jak my. Dziś chętnie kreślimy schematy przedstawiające rozwój filozofii greckiej i łacińskiej, możemy wyśledzić etapy obejmujące konkretne stulecia — i tak dalej. Ponownie jednak: starożytni chrześcijanie myśleli inaczej. Sądzili, że w rzeczywistości filozofowie pogańscy zapożyczyli swą mądrość od… Mojżesza. Oczywiście, dla nas jest to anachronizm; na pewno tak nie było. Ale ich sposób rozumowania był odmienny. Widzimy ten koncept jako wyrażony wprost u różnych autorów: Mojżesz żył przed wszystkimi filozofami; oni zaczerpnęli wiedzę od niego. Jeśli dodać do tego taką interpretację Pisma, jaką przedstawiciele chrześcijańskiego antyku uznaliby za poprawną (co często oznaczało interpretację alegoryczną), dotrzemy do tej samej prawdy, do jakiej dotarli filozofowie. Zatem czytanie filozofów pogańskich nie powinno rodzić jakichkolwiek problemów, bo przecież cała prawda pochodzi od Boga. Ta koncepcja rozwinęła się na bazie starszej jeszcze, uformowanej w celu obrony Homera, bowiem w greckiej tradycji filozoficznej ukształtował się nurt poddający tego autora krytyce; podważano ideę bóstwa, tak jak przedstawiano ją w greckiej poezji. Widzimy to u Ksenofanesa czy u Platona; ten ostatni przez obrońców Homera był uważany za najgorszego wroga. Oni to właśnie rozwijali ideę głoszącą, iż jako że Homer jest starszy niż wszyscy filozofowie, prawda, którą przekazują filozofowie, pochodzi od Homera, poprzez alegoryczną interpretację jego dzieł. Powstawały teksty zajmujące się wyjaśnieniem, jak to filozofowie doszli do prawdy czytając Homera… Raz jeszcze trzeba stwierdzić, że dla nas jest to oczywisty anachronizm. Ale całość obrazuje różnice w postrzeganiu filozofii. Chrześcijanie zawsze zachowywali zdolność poddawania dorobku starożytnej filozofii krytyce, lecz jednocześnie umieli odnajdywać w niej prawdę oraz dostrzegać związki między orędziem Ewangelii a pewnymi aspektami filozofii greckiej. Bardzo dobrze to widać na przykładzie niektórych doktryn stoickich. Uważam to za ważne, by dojrzeć, jak nauczanie Ewangelii wzbogaciło się dzięki docenieniu wartości tradycji filozoficznej.
Czyli duchowe, alegoryczne rozumienie pism nie jest konceptem oryginalnie chrześcijańskim?
Postacią szczególnie istotną dla zrozumienia sposobu interpretowania Pisma Świętego przez chrześcijan jest Filon Aleksandryjski. Pisma Filona są najstarszym zachowanym świadectwem spotkania pism żydowskich z grecką filozofią; Filon znał świetnie zarówno jedno, jak i drugie. W ramach swej interpretacji Pisma, odnajdywał prawdę — prawdę filozoficzną — w tekście biblijnym. To coś typowego dla aleksandryjskiej tradycji egzegetycznej, lecz nie tylko. Nawet w Antiochii, gdzie zwykle odrzucano tak zwaną metodę alegoryczną interpretowania Pisma Świętego, zaczęto ją z czasem stosować. Terminologia, jaką stosowano w Antiochii, również pochodzi z tradycji aleksandryjskiej. Mówiono na przykład często, że teksty Homera czynią do czegoś aluzję, czy dają coś do zrozumienia; tacy antiocheńczycy jak choćby Jan Chryzostom piszą, że tekst „wskazuje” na coś, czego nie dostrzegamy w znaczeniu dosłownym. I w ten sposób wprowadzają pouczenie, powiedzmy, o charakterze moralnym. Ten autor akurat poczynił przynajmniej czterysta uwag tego typu.
Na Zachodzie, po Regule, rozwinęliśmy bardzo bogatą tradycję związaną z ideą stabilitas. Czy możemy o stałości, jako o samodzielnej idei, mówić w tekstach wcześniejszych? Czy istnieje klasyczny koncept stabilitas, jej odpowiednik w obrębie filozofii greckiej, stoickiej; coś z rzędu takich pojęć jak prosoché czy apátheia?
W gruncie rzeczy tak, istnieje. Przychodzą mi tu na myśl pisma Seneki. W jednym z listów do Lucyliusza, które zawierały porada dla ucznia filozofa, zwraca się doń z przesłaniem, które — parafrazując — brzmi: brak ci ciszy, brak ci wewnętrznego pokoju. Dlaczego? Bo mimo iż młody człowiek podejmuje liczne podróże, swoje winy zabiera ze sobą w drogę. Zatem — przenoszenie się tu i tam nie rozwiązuje problemów. Dziś popularna jest koncepcja odwrotna; w ramach współczesnej terminologii mówi się, przynajmniej w języku angielskim, o „geograficznym” rozwiązaniu problemu. A ostatecznie problem rozwiązuje się przecież we wnętrzu człowieka. Owszem, prawdą jest, że czasem egzystencja w danym miejscu staje się właściwie niemożliwa, i dla człowieka może być czasem lepiej zmienić środowisko. Ale kwestią podstawową zawsze pozostaje rozwój wewnętrzny; w tej sferze trudności nigdy nie pokonuje się przez miotanie się tam i tu. Tego typu logikę rozumowania odnajdujemy właśnie u autorów klasycznych, przedchrześcijańskich.
Mówimy tu o perspektywie starożytnych, co zaś z perspektywą dzisiejszego, zwłaszcza świeckiego człowieka? Jak we współczesnym, podlegającym gwałtownym przemianom świecie uchwycić pojęcie stałości?
Myślę, że podstawowa intuicja nie podlega modyfikacjom; gwałtownie przekształcający się świat nie narusza elementarnej ludzkiej kondycji. Ona sama, czy też problem cnoty, a także to wszystko, co konstytuuje duchowy rozwój człowieka, poszukiwanie Boga… — nic z tego nie ulega zmianie. Fascynacja zewnętrznymi przejawami przemian dokonujących się na świecie jest tożsama z utratą koncentracji, brakiem namysłu nad tym, co fundamentalnie ludzkie. Jeśli chodzi o mnie, uważam ów podlegający gwałtownym przemianom świat za bardzo interesujący; robię użytek z nowych technologii, wykorzystując je dla pożytecznych celów, ale, jak mówiłem, tego typu zainteresowanie nie zmienia stanu naszego człowieczeństwa w jego podstawowej warstwie. Niestety, nowoczesne zdobycze technologiczne umożliwiły zmiany w ramach działań wojennych, ułatwiły zabijanie ludzi, i to zagrożenie jak najbardziej wiąże się z kondycją ludzką; z tym trzeba się zmierzyć. Bez względu na to, kto pociąga za spust.
Pozostając jeszcze w czasach współczesnych, nawiążmy kolejny raz do Kasjana. Jak Ojciec sądzi, czy istnieje faktyczna ciągłość między tą praktyką modlitwy, którą Kasjan przedstawia w Konferencjach, a metodą nauczaną przez Światową Wspólnotę Medytacji Chrześcijańskiej (WCCM), założoną przez Johna Maina OSB?
Poznałem się osobiście z Johnem Mainem, przeszło czterdzieści lat temu; dyskutowałem z nim o jego koncepcjach, ale było to jeszcze zanim zaczął mówić o ciągłości między Janem Kasjanem a medytacją chrześcijańską. O praktyce tej mogę mówić tylko na tyle, na ile ją znam; nie mogę twierdzić, że dobrze ją rozumiem czy że z ruchem WCCM jestem świetnie zaznajomiony (choć odwiedzałem dom Wspólnoty w Montrealu, kiedy już ośrodek ten się uformował). Niemniej jednak, na ile mogę rzec, wydaje mi się, że zwolennicy medytacji w rozumieniu WCCM nie do końca rozumieją właściwą dla życia monastycznego, czy to u Ewagriusza, czy u Kasjana, więź między życiem „praktycznym”, praktiké, a „teoretycznym”, theoretiké; między zmierzającym do osiągnięcia cnoty czy czystości serca zmaganiem się z namiętnościami a kontemplacją. Zaś w tradycji monastycznej, w tradycji Ewagriusza, Kasjana i innych, istnieje żywotny, konieczny związek pomiędzy tymi dwoma rzeczywistościami. Nie możesz wstąpić w kontemplację, którą Kasjan stosując termin grecki określa właśnie jako theoretiké, bez pewnego początkowego postępu w sferze praktiké, czyli bez walki ze swymi wadami. Stopień, w jakim zapanujesz nad namiętnościami, określi twą zdolność do udziału w życiu kontemplacyjnym. Prosty przykład: ludzie, którzy mają skłonność do gniewu, ludzie gniewni — a jest na tym świecie mnóstwo gniewnych ludzi — mają wielką trudność z oddaniem się kontemplacji. Oczywiście, każdy z nas ma doświadczenie gniewu i wie, że potrafi on stanowić niezłą przeszkodę w naszym pełnym radości dziękczynieniu, które przecież wszyscy składamy Bogu za wszystko, co się w naszym życiu dzieje… Mówiąc już poważniej: w tradycji Kasjana poznanie samego siebie ma ogromne znaczenie; to bardzo ważne, by móc rozpoznać, w czym niedomagamy, dlaczego cierpimy, i by ostatecznie się z tym zmierzyć. Nie pozbędziemy się gniewu z naszego w serca w ciągu jednej doby; możemy jednak nauczyć się rozpoznawania naszych słabości i radzenia sobie z nimi. To niezbędny etap życia duchowego, jak sam Jan Kasjan wyjaśnia w Konferencji XIV. Na wasze pytanie więc odpowiadam otwarciem tej kwestii.
Dobrze, gdy koniec jest jednocześnie nowym początkiem; dziękujemy, Ojcze, za rozmowę.
Cała przyjemność po mojej stronie.
Marek Sheridan OSB – ur. w 1938 r., mnich zamieszkały obecnie w Ziemi Świętej, pochodzi z Waszyngtonu; tam w 1990 r. obronił doktorat w zakresie studiów koptyjskich (Catholic University of America). Ceniony specjalista w zakresie języka koptyjskiego i literatury koptyjskiej, przez lata wykładał w Papieskim Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie pełnił również funkcję dziekana wydziału teologii (1998–2005) i rektora samej uczelni (2005–2009). Jest autorem licznych publikacji naukowych; w opublikowanym w Wydawnictwie Benedyktynów Tyniec drugim tomie Collationes Patrum św. Jana Kasjana znalazły się dwa jego artykuły (Jan Kasjan i formowanie się autorytatywnej tradycji; Hiob i Paweł. Filozofia i egzegeza w „Rozmowie VI” Kasjana, [w:] ŹrMon 70).
Fot. Ewa Natkaniec
Jeśli zainteresował Cię nasz materiał, mamy dla Ciebie propozycję! Możesz otrzymywać raz w tygodniu, w sobotę o 19:00, e-mail z najnowszymi artykułami z portalu cspb.pl. Wystarczy, że zapiszesz się do naszych powiadomień poniżej...
Chcesz być na bieżąco z najnowszymi artykułami, informacjami dotyczącymi projektu "Filokalia" oraz nowościami wydawniczymi? Jeśli tak, zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej, gdzie znajdziesz formularze do zapisu na nasze newslettery.
Czytelnicy i słuchacze naszych materiałów dostępnych w księgarni internetowej, na stronie cspb.pl, kanale YouTube oraz innych platformach podcastowych mogą być zainteresowani, w jaki sposób mogą nas wesprzeć. Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania.
To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!